Wspomnienia: Franciszek Kawalec

Wspomnienia o Nim nasuwają mi się jeszcze od 1923 r., czasu po I wojnie światowej, kiedy to przybyłem z U.S.A. do Dobrej i zamieszkałem na stale na plebani u ciotecznego brata, ks. Hilarego Kocańdy, i własnej siostry Anny Kalec jako gospodyni probostwa.

Brat Alojzy przybywał każdego roku jako „kwestarz" — tak go tu nazywano — z rejonu Tymbark na region Dobrej, przeważnie po świętach Bożego Narodzenia. A że byl znany Księdzu jeszcze z dawniejszych lat, po przedstawieniu się, biegl więc zaraz korytarzem do kuchni, do gospodyni, aby wiedziała, że potrzeba przygotować Braciszkowi pokój na zamieszkanie, pościel i wyżywienie na czas Jego pobytu.
Ile razy przychodził do kuchni, to za drzwiami zaśpiewał jakąś kolędę, a wszedłszy zadawał obecnym jakąś zagadkę do rozwiązania, co roku to inną. Toteż służba plebańska, z którą stykał się przeważnie w kuchni, co się namyśliła i namęczyła, aby zagadkę rozwiązać. A On, wiecznie uśmiechnięty, nie czekając na rozwiązanie zagadki odchodził do Księdza.

Pewnego razu spytał się Marii Kalec, posługaczki pokojowej, krewnej Anny Kalec: „Czy ty masz klucz do nieba?". Nie mam, bo gdybym go posiadała, to by mnie tu już na tej ziemi nie było. „A widzisz, nie masz klucza do nieba" — i podarował jej książeczkę modlitewną, którą, choć już zniszczoną, posiada jeszcze.

Zdarzył się taki wypadek któregoś roku, nie pamiętam dokładnie którego, że właśnie w czasie kolędy zachorowali poważnie Księża, tak Ksiądz Proboszcz, jak i Ksiądz Katecheta, a parafianie się pytają — czy będzie kolęda? — Co tu robić? Organista, Ignacy Szewczyk, poszedł na pocztę i dzwonił do klasztorów w Krakowie, ale zewsząd otrzymywał odpowiedź — „Wszyscy księża tu zajęci". Naradzili się więc z komitetem i postanowili, aby Brat Alojzy kolędę odbył, co uczynił i właśnie „zażegnał" kryzys kolędowy (...).

W każdy dzień rano służył do mszy św., a po zjedzeniu śniadania wychodził w teren i wracał wieczorem. Pewnego poranku idąc drogą napotkał chłopaka tuż zaraz pod kościołem i zapytał go: „Czy ty chodzisz do kościoła?". Chłopak odpowiedział: „Ni". „A dlaczego nie chodzisz?". „Bo ja jestem Żydem" „A to dobrze, ale powiedz mi, jak się nazywała ta góra, na której Pan Bóg dał przykazania". „Nie wiem", odpowiedział chłopak, Żydek. „To ty tego nie wiesz, to źle" i potrząsnął go trochę za uszy, ale równocześnie wyjął paczkę cukierków i dał Żydkowi. I tym sposobem zjednał sobie przyjaciela, małego Żydka, bo ten później każdego dnia spoglądał na plebanię, skoro Braciszek przyjdzie z cukierkami.

Powracając z terenu wieczorem, wnet po kolacji brali się z Księdzem w grę szachami, robiąc ze sobą umowę, że kto przegra, musi płacić. A że Brat Alojzy pieniędzy nie ma, jak więc przegra, to musi tyle a tyle pacierzy odmówić, a Ksiądz jak przegra, to musi płacić pieniędzmi na rzecz klasztoru. I tak w zasadzie było. Braciszek po przegranej chodził po pokoju i odmawiał te pacierze, a Ksiądz po przegranej dawał Braciszkowi pieniądze.
Jakoś tak się raz zdarzyło, Że nie było osobnego pokoju dla Braciszka przez parę dni, a w moim pokoju były dwa łóżka, ja zająłem więc swoje, a On przybył dość późnym wieczorem, ukląkł przy swoim łóżku i mówił do mnie: „Może by Pan zmówił ze mną koronkę". Ja mu odpowiedziałem: „Proszę mi dać spokój, ja swoje pacierze już odmówiłem, zresztą jestem zmęczony po pracy". A On się roześmiał i powiedział: „To samo miałem w klasztorze" (...).
Gdy się już oddalal coraz dalej w głąb terenu, to tam nocował, a miał wszędzie znajomych, wszyscy Go lubili, bo jak po wojnie brak było lekarstw i różnych niezbędnych rzeczy, prosili Go, czy by tam w Krakowie tego a tego nic dostał. Pospisywał to wszystko, co kto potrzebował i po „kweście" wyszukiwał te rzeczy i posyłał paczki, nawet tu na plebanię. Adresy pisał ogromnymi literami, przypisując przy adresie godności i tytuły.

Jeździł również do powiatu nowotarskiego, bo klasztor OO. Reformatów dawniej to prawie sam „góral", a było dużo dawnych tercjarek z epoki Ks. Wojciecha Blaszyńskiego, a więc od jednej z tych „sióstr", nawet zdaje mi się była prze-chrzcianką, otrzymał kożuszek góralski, zwany serdakiem, na prezent i właśnie widziałem Go tu na plebanii przyodzianego w ten kożuszek.
Brat Alojzy zmarł zdaje się wcześniej niż ks. Hilary Kocańda, bo jak się dowiedział o śmierci Brata Alojzego, to powiedział: „Kiedy On umarł, to już i mnie tu niedługo". I tak się stało.

Franciszek Kalec

Dobra, 30 I 1965 r.