10. ŻYCIORYS - MĄŻ MODLITWY

Jest znane powiedzenie, że ten umie dobrze żyć, kto umie się dobrze modlić. Czy Sługa Boży Brat Alojzy umiał „dobrze" się modlić, mógłby ktoś kwestionować, ale że modlić się lubił, to fakt, który stwierdza każdy, kto znał Alojzeczka. Tu właśnie kryje się tajemnica jego wzrostu w cnotach. Brat Alojzy zawdzięczał swojej żarliwej i wytrwałej modlitwie to, że był pokorny, miłosierny i wiernie zachował swoje śluby do końca życia. Pamiętał on słowa P. Jezusa: „Zawsze trzeba się modlić, a nie ustawać... Beze Mnie nic uczynić nie możecie" (Łk 18, l i J 15, 15).
Toteż każdą wolną chwilę wykorzystywał na modlitwę. W kaplicy przed Cudownym Panem Jezusem klęczał całe godziny, modląc się stale głośnym i wyraźnym szeptem. Jakże często płakał podczas modlitwy, zwłaszcza gdy leżał krzyżem w chórze zakonnym. Musiała to być serdeczna i rzewna rozmowa z Bogiem.
W pracy też nie zapominał o Bogu i modlitwie. Nucił wtedy półgłosem pieśni kościelne. Paciorki koronki serafickiej przesuwał na palcach nie tylko podczas wyjazdu na kwestę, lecz i wtedy, gdy czasem wypadło mu iść za sprawunkami do miasta. Nierzadko zdarzało się, że idąc ulicą z którymś z braci, odmawiał na głos „Zdrowaśki" na przemian z socjuszem.
Bardzo lubił modlić się wieczorem z nowicjuszami, chcąc ich zaprawić do tej pobożnej i niezbędnej w życiu zakonnym praktyki. Kierował się wtedy zapewne słowami P. Jezusa: „Gdzie dwaj albo trzej gromadzą się w Imię Moje, tam Ja jestem pośród nich" (Mt 18, 10).
Można śmiało powiedzieć, że Brat Alojzy modlitwą żył, oddychał w każdym czasie, miał bowiem do niej dar szczególny. Dlatego dla wiernych był pod tym względem wielkim zbudowanicm. Na dowód przytaczamy świadectwa mieszkanek Wieliczki.

„Brat Alojzy w niedzielę, gdy był w klasztorze, przychodził do kościoła przed nieszporami, odmawiał z ludźmi różaniec św. i śpiewał z nimi pobożne pieśni. Chętniej przychodziłam wcześniej na nieszpory, aby z nim odmawiać różaniec św., bo mię pociągał przykład jego pobożności. Modlił się bowiem zawsze ze skupieniem, gorąco i żarliwie, z oczyma utkwionymi w krzyż lub w święty obraz w ołtarzu.
Wystarczyło popatrzeć na niego, by nabrać ducha modlitwy. Widziałam go czysto, jak klęczał przed Najśw. Sakramentem i długo się modlił".
O tym rozmodlonym życiu Alojzeczka wyrażają się podobnie wszyscy, co go bliżej znali. Jakież pięknie i rzeczowo wspomina o tym „Mężu modlitwy" inna mieszkanka Wieliczki.

„Brata Alojzego Kosibę znałam od moich dziecinnych lat, a jego życie obserwowałam przez przeciąg 50 lat, aż do jego śmierci. Spotykałam po często, gdy wracał z kwesty i pozdrawiałam go pozdrowieniem chrześcijańskim, na co Brat Alojzy, przerywając swą cichą modlitwę, bardzo grzecznie odpowiadał tymże pozdrowieniem. W czasie swoich pozamiejskich wędrówek kwestarskich Brat szedł zawsze z różańcem w ręku, szepcząc pacierze. Oczy miał stale spuszczone, co świadczyło o tym, że był zatopiony w swojej modlitwie i nie zwracał najmniejszej uwagi na otoczenie. W kościele widywałam go od wczesnego ranka, gdy służył do mszy św. i przechodził od służenia przy jednej mszy św. do drugiej. Zauważyłam, że podczas adoracji Przenajśw. Sakramentu, na przykład w czasie 40-godzinnego nabożeństwa, albo przy Bożym Grobie Brat Alojzy nieustannie całymi godzinami klęczał na posadzce kościoła przed ołtarzem, bez najmniejszego podparcia, nie zmieniając przez tak długi czas swojej pozycji, ani też nie opadając, trwał na modlitwie z jednakową energią i nie słabnąc. Ta energia, z jaką Brat Alojzy odprawiał swoje modlitwy, towarzyszyła mu niezmiennie aż do ostatnich chwil jego życia, tj. do czasu, kiedy na dwa dni przed śmiercią nie mógł już być w kościele.

Pomimo podeszłego wieku tego Brata podziwiałam tę jego wytrwałość w zachowaniu tego samego sposobu modlenia się i tę jego niezwykłą moc duchową, jaką nie każdy przeciętny człowiek mógłby się poszczycić. Patrząc na jego postać doznawałam wrażenia, że Brat Alojzy był jakimś niezwykłym człowiekiem, obdarzonym rzeczywiście szczególniejszą łaską, która go tak przemieniała, że zdawał się nią promieniować".

Jak z powyższych wspomnień wynika, miał Brat Alojzy gorące nabożeństwo do Najśw. Sakramentu. Ile razy bowiem przebywał w klasztorze, zawsze swoje pacierze zakonne odmawiał kłęcząco przed wielkim ołtarzem, u stopni tabernakulum.
Bardzo długo przygotowywał się na przyjęcie Komunii św. i długie też czynił dziękczynienie. Skutkiem tego przed wyjazdem na kwestę wstawał bardzo wcześnie, ażeby mieć jak najwięcej czasu na to przygotowanie i dziękczynienie i dlatego jeden z księży specjalnie wcześnie wstawał, by udzielić Alojzeczkowi Komunii św.
Obok głębokiej czci dla tej Najśw. Tajemnicy umiłował Alojzeczek rozmyślania o Męce Pańskiej. Wrszakże jego ulubionym miejscem modlitwy była też kaplica z Cudownym Panem Jezusem. Tu częstokroć przerywał szept swoich modlitw, ale dalej klęczał, wpatrzony w Ukrzyżowanego, i nieraz łzy spływały mu po policzkach. Drogę Krzyżową odprawiał z wielkim wzruszeniem i przejęciem i dla ludzi był wtedy żywym przykładem wiary.

Matkę Najświętszą tak ukochał, że poza obowiązkowymi pacierzami, nakazanymi przez Regułę zakonną, stale odmawiał koronkę seraficką o siedmiu radościach Najśw. Panny lub różaniec święty i już od czwartej rano śpiewał w swojej celce wysokim dyszkantem Godzinki na cześć Maryi.

Pamiętał Brat Alojzy o duszach w czyśćcu cierpiących. Na przykład w czasie odpustu Porcjunkuli, dnia 2 sierpnia, odmawiał razem z wiernymi modlitwy odpustowe i ofiarowywał je za zmarłych. Po każdym odmówieniu sześciu pacierzy w celu zyskania odpustu zupełnego Alojzeczek wyprowadzał procesjonalnie pątników z kościoła, obchodził dookoła cmentarz kościelny, śpiewając razem z ludem pieśni nabożne, i z powrotem prowadził do świątyni. Tu, odmówiwszy drugie sześć pacierzy, znowu szedł na czele procesji. Tak modlił się z wiernymi całe popołudnie, aż do późnego wieczora. Brat Alojzy bowiem w modlitwie był niezmordowany i miał w niej przedziwną wytrwałość.
Za przykład niech posłuży tu wspomnienie o. Wiktora Reczyńskiego, który z Alojzeczkiem i innymi braćmi jechał końmi klasztornymi z Wieliczki do Tymbarku na pogrzeb ks. Józefa Szewczyka, tamtejszego proboszcza i wybitnego działacza społecznego.

Było to z początkiem czerwca 1935 r. Wyjechali w podróż o godzinie drugiej po północy.
„Brat Alojzy zaczął odmawiać pacierze, Regułą przepisane, z dwoma braćmi obok niego siedzącymi. Po obowiązkowych modłach rozpoczął cały różaniec św. za duszę zmarłego ks. Józefa Szewczyka. Około godziny czwartej lub piątej dojechaliśmy do Szczyrzyca i przejeżdżaliśmy koło znanej pustelni, gdzie mieszkał znajomy Brata Alojzego pustelnik. Chcieliśmy go odwiedzić, a prowadził nas Br. Alojzy, który zaczął pukać do drzwi pustelnika, wołając: «Bracie, jesteś? Czuwasz? ». Ale jakoś nikt się nie odzywał. Wtedy zaczęliśmy dogadywać, że pustelnik albo śpi, albo wyszedł. Brat Alojzy powiedział tylko jedno słowo: « Trwa ». I bynajmniej nie podzielał naszego zdania; nie wiedząc faktycznie, w jakim stanie jest ów pustelnik, wybrał to roztropne słowo « trwa ». Gdy wracaliśmy do wozu i zanim furman w dalszą drogę ruszył, opowiedział nam Brat Alojzy punkty medytacji o śmierci i przypomniał również, że po godz. 5 przypada w klasztorze ranna medytacja, i zamilkł na całą godzinę. Po odprawionej medytacji zaczął Brat Alojzy opowiadać nam same dobre strony zmarłego księdza proboszcza, a szczególnie podkreślał jego miłosierdzie względem wielickiego klasztoru. Mówił, że za samą jałmużnę, jaką otrzymał od niego dla klasztoru, należy mu się niebo.
Gdy dojechaliśmy do Tymbarku, Brat Alojzy zszedł z wozu tak zręcznie, żeśmy nie zauważyli tego, kiedy się znalazł przy trumnie zmarłego. Tam odmawiał pacierze za duszę ks. Dobrodzieja klasztoru aż do sumy, w czasie której przyjął Komunię św. za zmarłego proboszcza. Ceremonie pogrzebowe skończyły się około godziny pierwszej. Wtedy Brat Alojzy zjawił się na plebanii, aby się nieco posilić. Zjadłszy skromny posiłek, wysunął się znowu z naszego grona i poszedł na grób zmarłego, aby się tam modlić".

Brat Alojzy potrafił się modlić o każdej porze dnia i na każdym miejscu. Do takiego zaś modlitewnego nastroju potrzeba wielkiego skupienia wewnętrznego, jakie Alojzeczek umiał zachować bez względu na to, czy przebywał w klasztorze, czy w rozgwarze ulicznym.

Na stan skupienia wewnętrznego u Alojzeczka pewne światło rzucić może choćby drobny szczególik, przedstawiony przez prowincjała, o. Maurycego Przybyłowskiego.
— „Jechałem raz autobusem z prowincjonalnego klasztoru przez Wieliczkę do Krakowa — opowiada ów ojciec — i miałem też pilne sprawy załatwić w klasztorze wielickim. Otóż traf chciał, że autobus akuratnie zatrzymał się na chwilę przed bramą klasztorną w Wieliczce. Patrzę, a tu z bramy wyszedł właśnie Brat Alojzy, jak zawsze z koronką w ręku. Najlepsza sposobność do załatwienia tutejszych spraw, pomyślałem. Może Brat Alojzy oglądnie się i, zobaczywszy przejeżdżającego zakonnika, przystanie. Ale mimo pukania w szybę autobusu i kilkakrotnego wołania: Bracie Alojzy! wszystko pozostało bez skutku. Alojzeczek poszedł w kierunku miasta, nie oglądnąwszy się nawet. Nie był ciekawy, by zobaczyć, kto wysiada z autobusu i kto jedzie".

Gdy mowa o skupieniu wewnętrznym Alojzeczka i jego zamiłowaniu do modlitwy, warto by przytoczyć ciekawy wypadek, jaki zaszedł, zdaje się w r. 1938. Zjawił się wtedy w Wieliczce jakiś wędrowny mnich w habicie tercjarskim. Ogromnego wzrostu, brodaty, obwieszony medalikami i z wielkim krzyżem w ręku. Podawał się za pielgrzyma-pokutnika. Mnich ten budził nie lada sensację swoim oryginalnym, dziwacznym strojem. Przechodnie patrzyli za nim ze zdziwieniem i odprowadzały go całe „chmary" dzieci. Gdy przyszedł do klasztoru, wtedy Brat Alojzy — łagodnie zganiwszy jego cudaczność, nakarmił go i napoił, obdarzył, czym mógł, na drogę i w końcu się odezwał:
„A teraz, bracie, chodźmy pomodlić się". Wprowadził go do kościoła, sam uklęknął na posadzce kamiennej, za nim musiał to uczynić wędrowiec i zaczęli się modlić, na przemian odmawiając koronki i różaniec. Upłynęła jedna godzina i druga, aż zniecierpliwiony pielgrzym wstał, tłumacząc się, że musi iść w dalszą drogę. Nie pomogły perswazje Alojzego, że może się nie spieszyć, gdyż nocleg mógłby mieć w klasztorze. Pielgrzym prędko się pożegnał i oddalił. Brat Alojzy rzekł potem do swoich współbraci:
„Modlić się nie lubi, więc nie jest pokutnikiem, za jakiego się podawał. To musi być jakiś przebraniec".
Słowa jego sprawdziły się. Po jakimś czasie rozeszła się bowiem pogłoska, że pewnego wędrownego mnicha, obwieszonego medalikami i z wielkim krzyżem, ujęto jako szpiega niemieckiego.
Alojzeczek modlił się szczególnie wytrwale i żarliwie wtedy, gdy groziło naszej Ojczyźnie niebezpieczeństwo wojny: raz z Litwą, a pod koniec jego życia — z Niemcami. Ileż to godzin przeleżał wówczas krzyżem przed obrazem Matki Bożej Królowej Polski, błagając ze szlochem o pokój między narodami!
Kto wie, czy właśnie ta wytrwałość w modlitwie i umiłowanie jej nie zrodziły u Alojzeczka tego pięknego przymiotu jego duszy, jakim jest ustawiczne pamiętanie o obecności Bożej. Dowodem na to, że Brat Alojzy zawsze pamiętał, iż Bóg wszechobecny i wszystkowiedzący wie o każdej najskrytszej myśli człowieka, było jego ulubione westchnienie, które niezliczoną ilość razy powtarzał w ciągu dnia: „O mój Jezu, miłosierdzia!" Wymawiał zaś to westchnienie nie ze zwyczaju, machinalnie, odruchowo, ale z całą świadomością i z przekonania. Poznać to było można po jakimś dziwnym wtedy wstrząsie całej postaci, na moment jakby się odrywał wtedy od całego swego otoczenia i skupiał wewnętrznie, a wymawiał to swoje ulubione westchnienie w chwilach najmniej oczekiwanych, w czasie rozmowy lub przy pracy. Tak jakby mówił; „Uwaga, Bóg na mnie patrzy!".

Nie można sobie bowiem inaczej wytłumaczyć tej jego powściągliwości w mowie, umiaru w całym zachowaniu się, punktualności, pilności i zapału przy wykonywaniu każdej choćby najdrobniejszej pracy. Wszelką najmniejszą czynność starał się Sługa Boży wykonać jak najsumienniej i najdokładniej.
Tak może postępować tylko ten, kto w każdej minucie życia potrafi „stawić się w obecności Bożej".