8. ŻYCIORYS - W RODZINIE ZAKONNEJ

Rysy osobowości Brata Alojzego najwyraziściej wystąpiły pośród swoich, a więc w rodzinie zakonnej.
Od chwili bowiem złożenia ślubów dla Alojzeczka właściwą rodziną stał się zakon, a domem rodzinnym — klasztor wielicki.
Dla tej zakonnej rodziny Alojzeczek żył i pracował przez 60 lat, poświęcał swoje trudy kwestarskie i nieustanne, gorące modły. Kochał tę nową rodzinę całym sercem, szczególnie nowicjuszy, te młode latorośle. Jakżeż się smucił i płakał w kaplicy przed Ukrzyżowanym, gdy któryś z nowicjuszy występował z zakonu lub sam ojciec magister musiał któremuś z nich doradzie odejście. Ale za to cieszył się i radował, kiedy klerycy po ukończeniu nowicjatu składali w kościele swoje trzyletnie śluby. Serdecznie się wtedy modlił do Miłosiernego Jezusa o dalsze dla nich wytrwanie w zakonnym powołaniu.
Ileż to razy przynosił z kwesty nie tylko żywność dla klasztoru, ale i lekarstwa, ciepłą bieliznę, miód i łakocie, by za pośrednictwem ojca magistra rozdać to kleryczkom o słabym zdrowiu. Umiał się wywiedzieć, kto z nowicjuszy choruje, kto słabszy zdrowotnie, kto z biedniejszej rodziny i potrzebujący jakichś rzeczy z przyodziewku.

Pamiętał o potrzebach materialnych kleryków, ale szczególnie troszczył się z ojcem magistrem i starszymi ojcami o ich stronę duchową. Przede wszystkim wzbudzał w nich zamiłowanie do modlitwy. Wieczorem po kolacji wodził nowicjuszy w kościele od ołtarza do ołtarza i przed każdym odmawiał specjalne modły, a potem szedł do kaplicy i tam mówił z nimi Litanię o Imieniu Jezus oraz wyznaczał specjalne intencje: za Kościół św., za papieża, za duchowieństwo i zakony, za dobrodziejów klasztoru, o nawrócenie grzeszników, za chorych, konających, nieszczęśliwych, za Ojczyznę, za nieprzyjaciół, o pokój i za dusze zmarłych oraz w tych sprawach, w których proszono go specjalnie o pamięć. W każdej poszczególnej intencji odmawiano: „Ojcze nasz", „Zdrowaś" i „Chwała Ojcu" «.
Zaprawiał także nowicjuszy do cnoty pokory, posłuszeństwa i umartwienia. Pewnego razu poszedł Alojzeezek jako socjusz z nowicjuszem do lekarza i w drodze powrotnej wstąpił z nim do drogerii. Pochwalił Pana Boga, przedstawił właścicielowi sklepu przed paru dniami obleczonego nowicjusza, a potem rzekł: „Poproś, bracie, tego pana, naszego dobrodzieja, by ci dał mydełko, bo nic masz się czym myć". Nowo obleczony kleryk stał zawstydzony, zaczerwienił się i zmieszał, nie mogąc ani słowa z siebie wydobyć. Po raz pierwszy w życiu wypadło mu spotkać się z kwestowaniem. Ponieważ właściciel drogerii znał oryginalne podejście Alojzeczka do nowicjuszy, wybawił kleryka z kłopotu, ofiarowując mu mydełko, o które w jego imieniu poprosił Alojzeezek. W ten sposób Brat zaprawiał nowicjuszy do franciszkańskiego życia z jałmużny.

Gdy zaś pewnego razu nowicjusze w refektarzu zanadto przebierali w jedzeniu, okazując swoje niezadowolenie, Brat Alojzy słysząc te grymasy, podszedł do nich z łagodną wymówką :
— Aniołeczki, przyszliście do zakonu, aby czynić pokutę, a nie grymasić. Zakonnik ma być człowiekiem umartwionym. Uczył was przecież ojciec Magister „Ręki św. Bonawentury" — „Woli swojej się sprzeciwiać"... Trzeba być dobrym.
Nowicjusze mimo tych upomnień nie zrażali się do Brata, bo wiedzieli, że przecież ma złote serce i tyle razy mieli dowody jego troski o nich, gdy np. wstawiał się nawet za nimi u ojca wychowawcy.

Jak czułe sumienie miał Brat Alojzy w traktowaniu sprawy powołań nowicjuszy, świadczy o tym następujący wypadek.
Istniał zwyczaj w zakonie, że w klasztorze nowicjackim ojcowie i bracia profesi wydawali trzy razy do roku opinie, czy dany nowicjusz nadaje się do zakonu, czy też nie. Czynili to zaś przez głosowanie, czyli tzw. wotację. O ile głosujący dawał odpowiedź pozytywną, wówczas wrzucał do urny białą gałkę, w razie negatywnego orzeczenia dawał gałkę czarną. Gdy nowicjusz otrzymywał większość gałek czarnych, znaczyło, że uznano go za niezdolnego do życia zakonnego.
— Musiał iść na świat, bo dostał czarne gały, zwotowano go — mawiano wtedy.
Otóż Brat Alojzy, jakkolwiek znał nowicjuszy dość dobrze, względem jednego z kleryków miał pewne zastrzeżenia, nie był pewny jego powołania. Nie chcąc „aniołeczkowi" szkodzić — może miał racje, że jednak powołanie u niego ugruntuje się jeszcze — wstrzymał się od głosowania i nie zjawił się u przełożonego na wotacji. Długi czas szukano na próżno Alojzeezka, dopiero po skończonej wotacji wydało się, że Brat Jubilat ukrył się na ambonie i tam się modlił. Zaznaczyć należy, że wejście na ambonę w kościołach reformackich jest zwykle od strony korytarzy klasztornych, a nie od strony wnętrza kościoła.
Upadł potem Alojzeczek do nóg przełożonego, przepraszając go i tłumacząc się, że nie chciał mącić sobie sumienia, z pokorą prosił o pokutę za nieposłuszeństwo.
Całą duszą pragnął Brat Alojzy, by wszyscy ojcowie i bracia byli dla tych „aniołeczków"-nowicjuszy wzorem i by dawali dobry przykład życia zakonnego.
Kiedy pewnego razu współbrat Zefiryn Pyzik, przyszedłszy z gościny, udawał pijanego, Alojzeczek wołał zgorszony:
— Bracie Zefiryn, co ty robisz? Wstyd przynosisz klasztorowi !
Pobiegł zaraz do kościoła modlić się za niego, a gdy po modlitwie zobaczył, że jest trzeźwy, pogroził mu:
— Nie żartuj tak, bo ci się to może przydarzyć.

Ilekroć tylko Brat Alojzy przebywał w klasztorze, zawsze chętnie pomagał braciom w pracy i wyręczał ich w różnych zajęciach. Każdy współbrat czuł wtedy, że w Alojzeczku ma oddanego i wiernego przyjaciela. Bo Brat Alojzy i pocieszyć umiał, i pouczyć o życiu zakonnym i o rzeczach Bożych.
Na przykład brat Zefiryn miał różne kłopoty i nieporozumienia w klasztorze i rozgoryczony tym postanowił napisać do ojca prowincjała i prosić o przeniesienie. Gdy zasiadł do pisania, wtem przeszedł do niego Brat Alojzy i zorientowawszy się do kogo i w jakiej sprawie pisze, złapał błyskawicznie zapisaną kartkę i podarł ją mówiąc:
— Nie będziesz pisał, bo to wszystko przejdzie i poprawi się.
I miał rację Brat Alojzy, bo wkrótce wicie rzeczy wyjaśniło
się na korzyść owego stroskanego brata.

Innym razem, za gwardiaństwa o. Joachima Maciejezyka, był brat Zefiryn westiariuszem, czyli miał pod swoją opieką odzież, bieliznę i buty zakonników. Celę, gdzie przechowywano te zakonne rzeczy, nazywano westiarnią. Na lato na przykład oddawano buty do westiarni, a brano stamtąd sandały, które pod jesień znów oddawano i zabierano buty z powrotem. Westiariusz miał czuwać nad czystością bielizny, liczył ją i oddawał do prania, dawał do naprawy odzież braci, a także buty.
O. Melchior, wychowawca, zapomniawszy oddać buty do westiarni, zażądał ich jesienią od brata Zefiryna jako westiariusza, a gdy brat tłumaczył się, że butów nie ma, bo ich nie oddał, wówczas zniecierpliwiony o. Melchior rzucił pod jego adresem cierpkie słowa, posądzając go o niedbalstwo. Zmartwił się tym brat Zefiryn bardzo i chodził smutny i zgryziony. Zauważył to Brat Alojzy i spytał o przyczynę zmartwienia. Gdy mu brat Zefiryn opowiedział swoje zmartwienie, Alojzeczek pocieszył go:
— Ntc się nie martw, bracie, ale idź do ojca gwardiana
i przedstaw mu całą sprawę.
Roztropny o. Joachim wysłuchawszy brata Zefiryna, kazał mu iść do celi magistra, kiedy ten będzie u siebie i tam przy nim tych butów poszukać. Rada okazała się trafna. Zapomniane buty leżały spokojnie pod łóżkiem.

W chwilach wolnych od zajęć lubił Brat Alojzy czytać książki religijne i rozważać nad ich treścią. Ulubioną i stałą jego lekturą było Pismo Święte Nowego Testamentu oraz „Uwielbienia Maryi" św. Alfonsa Liguoriego i „Żywoty Świętych" ks. Piotra Skargi. Kiedy nasunęły mu się jakieś uwagi podczas lektury, zaraz biegł do współbraci, by się podzielić z nimi tymi swoimi myślami. W rozmowie z ojcami prosił nieraz o pouczenie, pragnąc pogłębić swoją wiedzę religijną.
Ponieważ przełożony polecił mu opiekę nad młodszymi braćmi, pożyczał więc im lektury duchowne. Gdy jednak dał któremu z braci coś do czytania, po paru godzinach już przychodził do niego z zapytaniem:
— Czy przeczytałeś, bracie? Czyś to zrozumiał?
W tym postępowaniu Alojzeczka nie było niecierpliwości, ale raczej gorliwość o chwałę Bożą i pożytek duchowy współbrata. W razie potrzeby bowiem wyjaśniał danemu bratu przeczytane zagadnienia tak jasno i prosto, jak sani te rzeczy Boże pojmował.
Brat Alojzy nie tylko brał gorliwy udział we wszelkich ćwiczeniach duchownych, ale pielęgnował też przepiękne tradycje zakonne.
Gdy umarł w klasztorze któryś z ojców lub braci, wówczas w refektarzu na tym miejscu, gdzie poprzednio siedział ten ojciec lub brat, zastawiano nakrycie stołowe i nakładano pełny obiad, a Brat Alojzy po skończonym wspólnym posiłku brał te napełnione talerze na tacę, klękał na środku refektarza i odmawiał za duszę zmarłego psalm żałobny: „De profundis" — „Z głębokości wołałem do Ciebie, Panie". Następnie wynosił obiad ubogiemu do furty klasztornej. Alojzeczek sumiennie przestrzegał tej tradycji zakonnej.

Był też inny pobożny zwyczaj. W klasztorze wielickim na zakręcie schodów, prowadzących do chóru zakonnego i na piętro, znajduje się we wnęce rzeźba P. Jezusa upadającego pod ciężarem krzyża.
Niektórzy gorliwi zakonnicy, ilekroć szli tymi schodami, przyklękali i całowali ze czcią P. Jezusa,
Brat Alojzy pielęgnował tę pobożną praktykę przez całe życie zakonne. O. Cyprian Ochoński był raz świadkiem, jak Brat Alojzy przyklęknąwszy poślizgnął się i z tych schodów na sam parter zjechał na plecach.
— Zanim zdążyłem go podnieść — opowiadał o. Cyprian — sam się dźwignął, a mial już wtedy około 80 lat. Zaeząf usprawiedliwiać się:
— Widzisz, aniołeczku, człowiek stary, to już niezgrabny.
— Bardzoście się, braciszku, potłukli?
— O nie, aniołeczku, stare kości są twardsze, aniżeli
młodsze. Trzeba dla Pana Jezusa wszystko znieść. Bóg zapłać
za pomoc — powiedział na pożegnanie i szybko odszedł.
Zwyczajem zakonnym było także oddawanie przełożonemu spisu rzeczy używanych w celi danego zakonnika, co czyniono corocznie, tak jak co roku wyższy przełożony przeprowadzał wizytację wszystkich cel zakonnych, patrząc, czy kto czegoś nie ma, co sprzeciwiałoby się ślubowi ubóstwa, lub czy czegoś zakonnikowi nie brakuje. Budować się musiał wizytator, gdy zobaczył ubożuchną celkę Alojzeczka i te biedne, najkonieczniejsze sprzęty u niego.
We wszystkich uroczystościach zakonnych Brat Alojzy z radością uczestniczył, okresy świąt Bożego Narodzenia czy Wielkanocy zawsze spędzał wśród ojców i braci.

Nie chodził nigdy do miasta na jakieś „wizyty" lub odwiedziny. Co najwyżej odwiedzał któregoś z księży emerytów, pobliskich chorych, albo też wychodził z klasztoru, gdy go przełożony posłał do dobrodziejów dla załatwienia spraw klasztornych.

Kiedy go wtedy czymś częstowano, wymawiał się, że „nie chce krzywdzić bliźnich" i prosił jedynie o „herbateczkę". Zwykle w takiej gościnie bawił krótko i po omówieniu poleconej sobie sprawy odchodził tłumacząc się, że ma wiele jeszcze rozmaitych zajęć. Na próżne rozmowy nie chciał tracić cennego czasu.
Dużo jednak pisał kartek świątecznych czy imieninowych do różnych dobrodziejów, nawet do dzieci dobrodziejów, w czym częściowo wyręczał przełożonego, a wyrażał tym sposobem wdzięczną pamięć klasztoru za otrzymane ofiary.
Brat Alojzy dzięki swoim tak pięknym przymiotom, jak pobożność, pracowitość i miłość do zakonu zasługiwał w zupełności na to, że go cenił każdy z przełożonych, że go szanowali i kochali wszyscy współbracia i że młodsi bracia i klerycy budowali się jego przykładnym życiem wzorowego zakonnika.
Skoro poznaliśmy miłość Brata Alojzego do zakonu, nasuwa się minio woli pytanie, jak odnosił się do rodziny, którą pozostawił na świecie? Czy nie miał do niej zbytniego przywiązania?

Z całą pewnością można twierdzić, że Brat Alojzy nie miał do swojej rodziny takiego przywiązania, jakie by przeszkadzało mu w spełnianiu obowiązków zakonnych lub wprowadzało zamieszanie w jego życiu duchowym.
Kochał swą rodzinę, jak w ogóle kochać się powinno każdego bliźniego. Miłość do rodziny utożsamiał z ogólną, chrześcijańską miłością bliźnich.
Zęby nie być gołosłownym, przytaczamy wspomnienia siostrzenicy Brata Alojzego, Marii z Ludwinów Sroki, córki Ludwiki.
„Dopóki ojciec Brata Alojzego żył, to Brat Alojzy czasem zaglądał na krótko, najwyżej na dwa dni, poodwiedzał wszystkich z rodziny i wyjeżdżał. Ilekroć przybył do domu, to przywoził dzieciom różańce i cukierki. Wieczorem klękał wspólnie z dziećmi i odmawiał z nimi cząstkę różańca św. Rano szedł na mszę św. i tam usługiwał kapłanowi; wychodząc zabierał ze sobą dzieci, aby były na mszy św. Zwracał się do swojej siostry, żeby posyłała dzieci codziennie do kościoła, bo za ten czas niewiele zrobią w domu, a przez częste słuchanie mszy św. przyuczą się życia pobożnego. Po śmierci siostry swojej Ludwiki już nie przyjeżdżał i przestał pisywać do rodziny".

Dopiero po dłuższym czasie na wymówki krewnych, że już całkiem zapomniał o rodzinie, Brat Alojzy zaraz odpisał i odtąd pisywał stale na święta lub imieniny. Raz przysłał książkę, „Żywoty Świętych", pięknie ilustrowaną, czasem zdjęcie lub widokówki.
Z korespondencji Brata Alojzego do rodziny zachował się jeden list i piętnaście pocztówek. List, datowany dnia 27 czerwca 1923 r., cytujemy w całości:
„Kochany Piotrze i Marysiu !
Już dawno miałem Warn posłać książki do czytania, ale czasu nie miałem, dziś dorwawszy wolnej chwili spieszę do Was, żeby parę słów napisać i przesłać Wam parę książek do czytania i Anulce do nabożeństwa. Dla Ciebie, Kochany Piotrusiu, przesyłam na dzień Twych Imienim najserdeczniejsze Życzenia. O, niechże Ci Pan Jezus udziela jeszcze obficiej łask i darów Bożych, najlepszego zdrowia, pociechy z dzieci, a po jak najdłuższym życiu rozkoszy niebieskich. U nas wszędzie smutno, bo deszcze ciągłe, siana się psują. Zapewne tak i u Was, ale w Bogu nadzieja: Bóg zasmuci, Bóg pocieszy.
Za obszerny list i wiadomości z Libuszy Maryni najserdeczniejsze dzięki. Piszesz mi, Maryniu, że Jaś jest niegrzeczny, proszę Cię, Maryniu, bądź łaskawa, jak najwyraźniej mi napisać, na czym ta jego niegrzeczność polega.
Miałem do Was jechać, ale nie można, najpierw nie mam czasu, po drugie, podróż dużo teraz kosztuje, a człowiek już stary do podróżowania. Zakończając te wyrazy całuję Cię, Kochany Piotrusiu i Ciebie, Maryniu, Waszą mamusię, Wasze dzieci, pozdrawiam wszystkich krewnych i znajomych, wszystkich Was opiece Pana Jezusa polecam, o świętą modlitwę Was upraszam, bo ja, o ile mi czas pozwala, w modłach o Was nie zapominam. Wasz Br. Alojzy".

Jak widać z powyższego listu, Alojzeczek właściwie wymawiał się od przyjazdu w strony rodzinne, gdyż taki argument, że „człowiek już stary do podróżowania", był mało ważny, skoro sobie uświadomimy, iż pisał ten list w r. 1923, kiedy miał 68 lat. Przecież chodził po kweście prawie do końca życia i nie utyskiwał wtedy na swój podeszły wiek. Kwestowanie bowiem uważał za wypełnienie posłuszeństwa zakonnego, od którego nigdy się nie wymawiał, ale spełniał je ochotnie do śmierci.

Mimo, że z czasem w ogóle zaprzestał odwiedzać krewnych, jednak pamiętał o nich i w ważniejszych okolicznościach posyłał im regularnie pocztówki.
Na zaproszenie, by ich odwiedził, odpowiadał, że „nie chce się rozpraszać", ale za to „modli się stale za rodzinę i Panu Jezusowi ją poleca".