16. ŻYCIORYS - CHODZĄCA POKORA

Ten sam Brat Alojzy, kwestarz — dobrodziej i żywiciel ubogich, lubiany i ceniony, był sam zupełnie bez pretensji. Najlepiej to określa zdanie kogoś, kto go znał: „Toż to chodząca Pokora"! Ta ujmująca cnota przebijała z całej postaci Alojzeczka, z jego postawy, wejrzenia, rozmowy i obcowania z ludźmi.
Bardzo trafnie uchwycił ten rys jego charakteru artysta na portrecie wiszącym przy furcie klasztornej w Wieliczce, brat Alojzy patrzy z tego portretu dobrotliwie i pokornie, byc może, iż dobrocią i pokorą tak powszechnie zjednywał sobie serca ludzkie i ujmował sobie wszystkich do tego
stopnia, że w nikim z tych, którzy go znali, nie miał najmniejszego wroga. Alojzeczek nigdy, choćby o najgorszym, źle się nie wyrażał, a obmówców upominał łagodnie słowami Pisma św.: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni" (Łk 6, 37).

Gdy zaś niekiedy już musiał spotkać się z faktem, że kogoś krytykowano, umiejętnie starał się uwydatnić dobre strony charakteru krytykowanej osoby. A kiedy widział jakieś zło lub grzech, to westchnąwszy: „O mój Jezu, miłosierdzia!", biegł czym prędzej do kaplicy i tam przed Cudownym Panem Jezusem Ukrzyżowanym upraszał łaskę nawrócenia i naprawienia zgorszenia. Nie będzie więc zaskakującym wyrażenie się o Alojzym pewnych robotników, ludzi o twardym języku, gdy go raz spotkali na ulicy :
— „Jak ta pała nie będzie świętym, to już nikt świętym nie będzie".
Nazwali go „pałą", bo Brat Alojzy chodził zawsze z ogoloną głową, ale nazwali go też „świętym". Tak. Jeżeli Alojzeczek wymadlał sobie swoją świętość ustawiczną, gorliwą modlitwą, to budował ją na trwałym fundamencie, na głębokiej
pokorze.

Co to jest pokora? Św. Bernard podaje takie jej określenie: „Jest to cnota, przez którą człowiek w prawdziwym poznaniu siebie gardzi samym sobą". Najlepiej zaś można poznać swoją niedoskonałość, ułomność i nicość przez ustawiczne porównywanie siebie z naszym Najwyższym Wzorem, Chrystusem, Bogiem - Człowiekiem. To zaś wymaga ciągłej pamięci o Bogu, ciągłego stawiania się w Jego obecności. I chyba tą drogą doszedł Brat Alojzy do urobienia tego pięknego przymiotu duchowego.
Prawdziwie pokorny nie tylko cierpliwie znosi wszelkie upokorzenia i poniżenia, ale też chętnie i z radością je przyjmuje, a co więcej, nawet ich pragnie i szuka sposobności do uniżenia się. Tak właśnie czynił Alojzeczek.
Z głębokiej pokory uważał się za ostatniego wśród braci zakonnych. Za pewne przewinienie — nie wiadomo, czy dobrowolne — nakazał mu przełożony siedzieć przez jakiś czas w refektarzu na szarym końcu stołu po najmłodszych braciach-tercjarzach. Po skończonym jednak okresie pokuty poprosił przełożonego, by mu pozwolił już na stałe tam się stołować. Był zawsze posłuszny, usłużny i grzeczny dla współbraci, a gdy przypadkiem którego mimowoli obraził, zaraz, nieraz na klęczkach, go przepraszał.

Ilekroć przebywał w klasztorze, spowiadał się co tydzień, a nawet częściej, i czynił to zwykle podczas rannych rozmyślań w chórze zakonnym. Wtedy na oczach wszystkich współbraci chodził do spowiedzi boso, zostawiając sandały na miejscu, gdzie się modlił, a końce paska zakonnego kładł na szyję dla tym większego upokorzenia się. Po spowiedzi zaś płakał, leżąc krzyżem i całując posadzkę. W ten sposób upokarzał się wobec Boga i współbraci.

A jaki był wobec duchownych diecezjalnych? Do duchownych odnosił się zawsze z największą czcią i ile razy którego z nich spotkał, całował go w rękę. Według nakazu świętego Franciszka, zawartego w Testamencie, nigdy nie widział w nich grzechu i ułomności ludzkiej, ale tych, „którzy szafują nam ducha i żywot". Nigdy też nie krytykował księży diecezjalnych i źle się o nich nie wyrażał, choćby spotkała go z tej strony jakaś przykrość. Jako przykład niech posłuży następujące zdarzenie. W jednym z katolickich tygodników niedzielnych w latach trzydziestych ukazał się uszczypliwy artykuł na temat kwestarzy, w tym także pod adresem Brata Alojzego. W artykule tym pt. „Herbateczka" pewien proboszcz zadrwił sobie finezyjnie z prostoty Alojzeczka. Na taką napaść na poczciwego Brata słusznie oburzał się ówczesny gwardian, o. Walenty Starmach, a inni zakonnicy też byli tym niemile zaskoczeni. Gdy Brat Alojzy wrócił z kwesty, o. Walenty wezwał go do siebie i odczytał mu ową nieprzyjemną o nim wzmiankę w gazecie. Alojzeczek z uśmiechem, bez najmniejszego zniecierpliwienia czy chęci obrony, wysłuchał treści tego artykułu i od razu zaczął podnosić różne cnoty i zasługi autora, mówiąc, że dobrze rządzi parafią, że jest miłosierny i ludzki itp., a w końcu zręcznie sprowadził rozmowę na zupełnie inny temat. Jest rzeczą pewną, iż ów ksiądz napisał potem sprostowanie i Brat Alojzy otrzymał całkowitą rehabilitację swego imienia, ale nazwa „herbateczka" już przylgnęła do pokornego Braciszka.

Pokora Alojzego ujawniała się też w obcowaniu z ludźmi podczas kwestowania po wsiach, jakeśmy to poprzednio poznali. Nawet i w odnoszeniu się do ubogich, których karmił przy furcie, tytułując ich „paneczkarni", przebijał rys pokory. Alojzeczek ich karmił i opiekował się nimi jak ojciec, choć i od nich doznawał różnych przykrości.
„Jednego czasu — opowiadał współbrat zakonny — zastępowałem zakrystiana i byłem zajęty czyszczeniem świec na ołtarzu, kiedy do mych uszu doleciały od furty klasztornej krzyki biednych. Pobiegłem do furty i zauważyłem, jak stare babki, które przyszły po jałmużnę, były z jakiegoś powodu bardzo wzburzone przeciw Bratu Alojzemu. Nie były zadowolone z jedzenia, jakie im przyniósł Alojzeczek. Brat Alojzy, założywszy kaptur, z głową wtuloną w ramiona, pokornie znosił całą wrzawę. Widząc tę scenę, spowodowałem, że Brat Alojzy musiał odejść do celi, a ja sam w dalszym ciągu rozprawiłem się z natarczywością ubogich".

Nie stawał wtedy Alojzy w swojej obronie, choć zupełnie inaczej zachowywał się, gdy chodziło o obronę zakonu. Mianowicie wstąpił raz do fryzjera, by się ogolić. Musiało zajść w tym wypadku coś nadzwyczajnego, jakaś uroczystość, czy niespodziana, ważna wizyta, gdyż golił się, zgodnie z przepisami życia zakonnego, zwykle sam u siebie, w celi. Gdy fryzjer namydlił mu twarz i miał się brać do golenia, wtedy padły uszczypliwe i niezbyt przyzwoite słowa o zakonie. Usłyszał je Brat Alojzy, wstał, otarł z mydlin brodę i zostawiwszy zapłatę na stoliku, wyszedł. Nie uznawał żartów choćby z najmniejszym odcieniem plaskości i mimo, że był pokorny, jednak umiał energicznie wystąpić w obronie życia zakonnego, w tym wypadku ostentacyjnie opuszczając lokal fryzjerski.

Nie można tu mówić o braku wyrozumiałości u Alojzeczka. Na rozmaite słabości ludzkie był aż nadto wyrozumiały. Na przykład lubił Brat Alojzy podczas mszy św. konwenckiej odmawiać na przemian razem z „kleryczkami" — nowicjuszami — koronkę seraficką, a potem różne litanie. Podchwyciły zaraz „aniołeczki" to jego zamiłowanie do odmawiania litanijek i pewnego razu umyśliły splatać mu niewinnego figla. Gdy Alojzeczek odmawiał jedną litanię, kilku nowicjuszy wyszukiwało tymczasem w książeczkach do modlitwy inną. Po odmówieniu „Baranku Boży" podsuwali mu, już znalezioną, drugą litanię, mówiąc: „Bracie Alojzeozku, jeszcze tę". Brat Alojzy modlił się znowu żarliwie, podziwiając chyba pobożność „aniołeczków". Tak zmówił z osiem różnego rodzaju litanijek, gdy zaś podano mu w dalszym ciągu nową, wtedy spostrzegł, że sobie z niego pokpiwano. Wstał raptownie, wyrzekł głośno: „O mój Jezu, miłosierdzia!" i na środku chóru zakonnego upadł krzyżem. Przestraszeni nowicjusze teraz dopiero poznali, że ich żart nie był tak niewinny, jak myśleli. Chcieli Brata przeprosić, ale on ciągle, leżąc krzyżem, szeptał wśród westchnień słowa modlitwy. Klerycy byli bezradni, spoglądali z zakłopotaniem jeden na drugiego, a potem chyłkiem, po cichu wychodzili z kaplicy, wstydząc się swego nierozważnego postępku. Brat Alojzy nie powiedział jednak o tym przełożonym; nie uważał, by to było zło rozmyślne. Na drugi dzień nowicjusze przeprosili go, tak że znowu modlił się z nimi w najlepszej zgodzie.

O głębokiej pokorze Alojzeczka świadczył fakt, że publicznie wyjawiał swoje błędy. O. Cyprian Ochoński takie podał wspomnienie z życia tego pokornego brata: „Brat Alojzy rzadko bywał na wspólnych obiadach, bo stale był zajęty kwestą, kiedy zaś pozostawał w domu, pilnie uczęszczał na wszystkie wspólne ćwiczenia. Pamiętam, jak pewnego dnia Brat Alojzy przyszedł na obiad do refektarza. Był to rok 1932. Usiadł na swoim ostatnim miejscu pod piecem i w razie potrzeby chętnie usługiwał młodszym braciom. Przełożony zwolnił wtedy lektora od czytania duchownego i pozwolił na rozmowę. Ojcowie zaczęli coś opowiadać. W pewnym momencie zwraca się Brat Alojzy do ojca gwardiana, mówiąc: «Przewielebny ojcze gwardianie, czy mogę coś opowiedzieć z kwesty?» a Owszem, opowiadajcie Bracie, chętnie posłuchamy ».
— Byłem w pewnej miejscowości - zaczął Brat Alojzy
swą opowieść. — Domy porozrzucane, daleko jeden od drugiego,
dlatego kwesta była uciążliwa. Umęczyłem się bardzo, ale dzięki Drogiemu Jezuskowi wszystko poszło dobrze. Wieczorem dowlokłem się na plebanię, aby prosić o nocleg. W sam raz ksiądz proboszcz był na podwórzu. Pochwaliłem Pana Boga i wyjawiłem swą prośbę. Zabrał mnie zaraz ksiądz proboszcz na plebanię, wskazał mi pokój, w którym miałem się przespać, i odszedł. Ponieważ kościółek był już zamknięty, nie mogłem Pana Jezusa nawiedzić. Musiałem to zrobić w pokoju. Według zwyczaju uklęknąłem w kierunku wielkiego ołtarza w kościele i pochyliłem głowę do podłogi, by się Panu Jezusowi pokłonić.
Wtem zauważyłem pod łóżkiem piękne, czerwone jabłuszka.
Od rana nic nie jadłem i byłem bardzo głodny. Pokusa była
tak wielka i powstała walka w mojej duszy. Wreszcie uległem
tej pokusie. Wziąłem najpierw jedno jabłuszko. Było bardzo
smaczne, apetyt się zaostrzył. Wziąłem dlatego drugie i trzecie, i następne. Gdy jednak zjadłem kilka, poczułem się lepiej.
Dokończywszy potem modlitwy, robiłem rachunek sumienia i przepraszałem Pana Jezusa za łakomstwo. No, ale byłem taki głodny, a ksiądz proboszcz zapomniał o mnie, widocznie miał dużo pracy. Myślałem, że podadzą mi coś do jedzenia, niestety, nic nie dali.
— To trzeba było poprosić — powiedział któryś z ojców.
— Nie śmiałem — odrzekł Alojzy i dalej mówił: — Rano,
idąc do kościoła, spotkałem księdza proboszcza. Po przywitaniu zawołałem: — Księże proboszczu! mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa! Zaskoczony tym wyznaniem winy ksiądz proboszcz pyta :
— Cóż się stało, Bracie Alojzy?
— Mea culpa, przepraszam księdza proboszcza, ale zjadłem
jabłuszka, które były pod łóżkiem. Taki ze mnie żarłok.
— Braciszku, miałem ich trochę na choinkę, a wyście je
zjedli? — powiedział ksiądz z wyrzutem.
— Nie wszystkie, przewielebny księże proboszczu, jeszcze
tam coś zostało. Ksiądz proboszcz mi darował, a ja uklęknąłem
przed nim i poprosiłem o pokutę.
— Wielka delikatność sumienia podyktowała to wyznanie
Bratu Alojzemu — tak zakończył wspomnienie o nim współbrat.
Dowodem pokory Alojzeezka może być i to rzewne przepraszanie przed śmiercią wszystkich ojców i braci za wszelkie przykrości, jakie sprawił mimowiednie komukolwiek w swoim życiu. Nawet furmanów, z którymi jeździł po kweście, przepraszał i dziękował im za trudy, poniesione dla klasztoru i na chwałę Bożą.
Przez całe życie zakonne Brat Alojzy, czerpiąc siły nadprzyrodzone w ustawicznej, gorącej modlitwie, kładł trwale podwaliny pod swoją świętość. Pokora była fundamentem, a dalszą budową jego świętości było wierne wypełnianie ślubów zakonnych.