W PAMIĘCI „ANIOŁECZKÓW"

1. Nasz Święty

Śmiało tak nazywam Brata Alojzego, bo jeszcze dzieckiem będąc przeczuwałam to i nawet proponowałam mojej Mamusi, że powinniśmy zatrzymać jakąś pamiątkę (osobistą rzecz) Brata Alojzego, bo On na pewno zostanie Świętym. Niestety, nie posiadam tej pamiątki, jedynie kilka widokówek z Salin, które przesyłał nam Brat Alojzy z okazji imienin. Patrząc na jego piękne pismo, nie mogę uwierzyć, że pisał gęsim piórem.
Jak już pisałam, pojawienie się Brata Alojzego w naszym domu (2 razy do roku) w czasie kwesty dla „klasztorku", było witane przez nas dzieci z ogromną radością. Czcigodna postać, lekko pochylona, zbliżała się do nas sprężystym krokiem, a dobrotliwa, poorana zmarszczkami twarz i nieziemskie dobre oczy zwracały się z najczulszą troską do spraw dziecięcych. Zaczynały się wtedy pogadanki, przypowieści, sztuczki, zagadki, pochwały, a czasem żartobliwe nagany. W pamięci mojej zostały jeszcze dwie zagadki religijne Brata Alojzego: Co to jest? I - „Zamek wodny, klucz drewniany, mysz uciekła, kot złapany"? (Przeprowadzenie Żydów przez Morze Czerwone); II — „Stare wykopaliska na terenie Egiptu ukazały kości pomordowanych dzieci przez Heroda — część kości była biała, a część czerwona, — które były chłopców, a które dziewczynek?" (Tu zagadka podchwytliwa, bo przecież Herod kazał mordować tylko chłopców).
Brat Alojzy cieszył się ogromną sympatią nie tylko dzieci, ale także rodziców, którzy bardzo Go lubili, cenili i poważali. Podobno żaden kwestarz nie miał takiego szczęścia u ofiarodawców, jak Br. Alojzeczek; to była wyłączna zasługa Braciszka, bo miał specjalny dar obcowania z ludźmi, a Jego pokora czyniła cuda.
Sam Brat Alojzy opowiedział swoją przygodę, jaką przeżył na dworze pewnego właściciela (nazwiska jednak nie wyjawił). Podczas jednej kwesty zastał swego „dobrodzieja" w bardzo złym nastroju; był tak zdenerwowany i rozdrażniony, że na powitanie Brata Alojzego uderzył Go w twarz. A nasz Braciszek z pokorą znosi obelgę i mówi: „Mój dobrodzieju, to było dla mnie, a teraz proszę coś dla klasztorku". Zdenerwowany właściciel tak został zaskoczony postawą Alojzego, że udobruchał się zaraz i obdarował sowicie furką zboża w snopkach, bo to był okres żniw.
Wątpię, czy kiedykolwiek przedtem i potem miał klasztor w Wieliczce „takiego" Kwestarza. Na pewno nie.
Pewnego razu podczas noclegu w majątku Marszowice uciekły konie Brata Alojzego. Gdy mu o tym stróż doniósł, przestraszony Braciszek załamał ręce i zawołał: "O Św. Antoni, ratuj moich koni". No i konie się znalazły; wysłano za nimi pościg i odnaleziono w drodze do Wieliczki.
Reasumując wszystko można tylko śmiało stwierdzić, że kto tylko znał za życia Brata Alojzeczka, ten wierzy niezbicie w Jego świętość i w Jego łaski, jakie posiada u Boga.
Obecnie i ja, jeden z jego „aniołeczków", mam wielką sprawę do naszego „Świętego" (...).
Anna Lenartowicz

Gaj, 15 III 1969 r.

Żywotem św. p. Brata Alojzego jestem bardzo zainteresowana, gdyż znałam Go osobiście, będąc jeszcze dzieckiem w latach 1925-1935, gdy przyjeżdżał jako „Kwestarz" do majątku ziemskiego w Cichawie, gdzie św. p. mój Ojciec był dyrektorem. Św. p. Brata Alojzego łączyły z moimi Rodzicami bardzo serdeczne stosunki, a ja z bratem wprost Go uwielbialiśmy za Jego dowcip i radość życia, jaką wnosił z sobą. Ja osobiście żywię do św. p. Br. Alojzego głęboką intencję, jest On często moim orędownikiem u Boga. Nie rozstaję się też z Jego wizerunkiem, wydanym po Jego śmierci.

Anna Lenartowicz

Gaj, 25 I 1969 r.


2. Typ polskiego kwestarza

Brata Alojzego znałam od czasów swego dzieciństwa, tzn. od ok. 1914 r. do śmierci Brata. Żywo stoi mi przed oczyma Jego skupiona, w późniejszych latach życia nieco pochylona postać, pociągająca dobrotliwym spojrzeniem i pogodnym wyrazem twarzy. Szczególnie dobroduszny, a nawet figlarny uśmiech jawił się na twarzy Świątobliwego Brata w obcowaniu z dziećmi; nad każdym z nich pochylał się, przemawiając w prostym języku tych maluczkich, bo czystym sercem umiał wczuć się w duszę dziecka, co ułatwiał mu też wrodzony dowcip.
Brat Alojzy był typem polskiego kwestarza. Cechowała Go umiejętność obcowania z ludźmi wszelkiego wieku i stanu; pomimo braku wykształcenia umiał podejść zarówno do możnych tego świata - dziedziców, panów wielkich włości - jak i do robotników i ludu wiejskiego, do wszelkiego rodzaju biedoty ludzkiej. Dowodem powszechnej miłości ku niemu było miano, jakim Go powszechnie darzono: „Alojzeczek".
Drogę do serc ludzkich otwierały Mu: wielka delikatność i prostota w obejściu oraz promieniejąca od niego radosna dobroć. Duch modlitwy i głęboka pokora, często w połączeniu z humorem, świadczyły o Jego stałym zjednoczeniu z Bogiem, na wzór św. Franciszka z Asyżu, którego był wiernym synem i naśladowcą.
Podczas uroczystości odpustowych Porcjunkuli, dn. l i 2 sierpnia, Brat Alojzeczek wydawał się być w swoim żywiole. Rozmodlony Sługa Boga i Matki Najświętszej robił wrażenie przeniesionego w inny świat, kiedy przewodniczył paciorkom odpustowym rzesz pielgrzymów przybywających na te uroczystości z odległych wiosek powiatu myślenickiego, limanowskiego i z najbliższej okolicy. Do późnych godzin wieczornych ukochany przez lud Alojzeczek z pieśnią wprowadzał do kościoła grupy wiernych Maryi, by po odmówieniu pacierzy znów zaintonować ku Jej czci pieśń, z którą na ustach obchodzono cmentarz przykościelny.
Z relacji mojej bratowej wiem, iż podczas rekolekcji wielkopostnych dla dzieci szkolnych Brat Alojzy również w przerwach między naukami intonował modlitwy.
Kiedy byłam dzieckiem, wraz z moim rodzeństwem podczas Adwentu oczekiwałam na przyjście Brata z opłatkami; dzieci cieszyły się dobrym, wesołym Braciszkiem.
Brata Alojzego spotykało się zawsze z różańcem w ręku, szeptającego modlitwy, czy to na mieście, czy to na terenie klasztoru. Budował swą postawą i jako ministrant przy ołtarzu, i zbierający na tacę.
Nigdy podczas wielu lat mego życia spędzonych w Wieliczce nie słyszałam ujemnych opinii o Bracie Alojzym ani krytycznych wypowiedzi na jego temat.
Ufam, że "vox populi" jest autentycznym świadectwem o Jego świętości.

S. Klaudia Zofia Łuszczkiewicz C.R.

25 XII 1957

Ofiarodawcy, do których Brat Alojzy przybywał po kweście, mieli dla niego wielką cześć z powodu jego gorliwych modlitw i chociaż wiedzieli, że był on tylko bratem, mówili niektórzy do niego — „księże Alojzy" (...)
Kazimierz Krysa



3. "Ksiądz Alojzy"
Jako mały chłopiec chodziłem ze swoim Ojcem do klasztoru, gdzie poznałem Brata Alojzego Kosibę. Brat zawsze bardzo serdecznie mnie witał... mówił do mnie „mała dziecinko" (...).
W roku 1914, gdy wybuchła wojna i Rosjanie podeszli pod Kraków, uciekliśmy z Matką do klasztoru — Ojciec mój poszedł na wojnę — i tam schroniliśmy się przed niebezpieczeństwem w czasie walk, jakie toczyły się w najbliższej okolicy Wieliczki. Brat Alojzy opiekował się tam nami wszystkimi i przynosił nam pożywienie.
Chodząc do szkoły często spotykałem Brata Alojzego na ulicy, modlącego się na różańcu. Na nasze pozdrowienie życzliwie odpowiadał i dodawał - „uważajcie dzieciny na siebie" (...)
Przez trzy lata stałem na warcie honorowej przy Bożym Grobie w kościele OO. Reformatów. Tam przed Bożym Grobem Brat Alojzy zawsze klęczał od rana do wieczora na posadzce i modlił się. Modlitwy jego trwały długo. Kiedy ja schodziłem z warty, to Brat jeszcze zostawał, a warta trwała od godz. 8 do 7 wieczór (...) Wychodził tylko na chwilę i przynosił nam do rozmównicy klasztornej herbatę.
Podczas świąt Bożego Narodzenia szliśmy z Rodzicami do kościoła na godz. 2 po południu, a dopiero potem odwiedzaliśmy krewnych. Kiedy przychodziliśmy do kościoła, to Brat Alojzy siedział już w ławce i śpiewał kolędy. Ponieważ wierni znali Brata Alojzego i jego zamiłowanie do śpiewania pieśni nabożnych w kościele, zawsze więc grupa ludzi przychodziła wcześniej, aby śpiewać razem z nim.
W czasie Wielkiego Postu, w niedziele, Brat Alojzy odprawiał po gorzkich żalach Drogę Krzyżową (...)


4. Wakacje u Ruebenbauerów w Bochni

List Ojca z dnia 5 grudnia 1965 r. otrzymałem i cieszę się bardzo z działalności, jaką inicjuje się po śmierci Brata Alojzego. Świetlana postać tego świątobliwego Sługi Bożego wiąże się nierozerwalnie z moim dzieciństwem i dzieciństwem brata mego Czesława (...) Niestety, nie zachowały się u nas pamiątki po Bracie Alojzym, chociaż jeszcze do ostatniej wojny miałem Jego kartki pisane drobnym pismem, przy dużych literach adresu kaligrafowanego grubymi i cienkimi literami. Karty te stanowiły interesujące wspomnienia z okresu lat 1910-1939, tj. z okresu, kiedy z Bratem Alojzym spotykaliśmy się w Bochni (do roku 1921), a następnie w Krakowie.
W latach 1910-1921 mieszkaliśmy w Bochni w willi przy ul. Białej, należącej obecnie do rodziny Dzielskich, położonej w ogrodzie między Górnym Rynkiem a ul. Białą. Pisaliśmy często do Ojca Gwardiana list z prośbą o zezwolenie przyjazdu Brata Alojzego. Ojciec Gwardian zezwalał na kilkudniowy pobyt i Brat Alojzy zjawiał się u nas w domu. Dzień przyjazdu był dniem wielkiej radości, gdyż byliśmy do Brata Alojzego bardzo przywiązani i kochaliśmy Go gorąco. Rozpoczynał się okres spacerów do lasu w Kolanowie i Proszówkach, do znajomych w okolicach Bochni, i okres zabaw w ogrodzie, w których to zabawach Brat Alojzy uczestniczył z młodzieńczym zapałem, mimo już wówczas poważniejszych lat.
W okresie Bożego Narodzenia uczył nas kolęd i kierował śpiewem, a gdy ktoś z nas śpiewał fałszywie, zwracał uwagę „buczysz, aniołeczku".
Raz pamiętam jak w ogrodzie skleciliśmy szałas z żerdzi i siana, a w nim umieściliśmy „latarnię magiczną" i zaprosiliśmy Brata Alojzego na przedstawienie. Wilgotne siano i lampa naftowa spowodowały niebywały zaduch w szałasie. Brat Alojzy przesiedział cały czas z nami w „kinie", potem jednak zastrzegł sobie: „będę się z wami Aniołeczki bawił, tylko już drugi raz nie róbcie kina".
Po kilku dniach wspaniałych zabaw kończył się urlop Brata Alojzego. Wówczas wysilaliśmy naszą inteligencję, aby przeszkodzić Mu skutecznie w wyjeździe. Zazwyczaj ginął klucz od zamkniętego pokoju Brata, chowaliśmy Jego walizeczkę itp., by przeszkodzić w terminowym wyjeździe. Ojciec uzgadniał to opóźnienie z Ojcem Gwardianem w Wieliczce i Brat Alojzy zostawał jeszcze na jakiś czas, co stanowiło naszą największą radość.
Naturalnie mógłbym dodać jeszcze kilka wspomnień, ale myślę, że to nie jest najważniejsze.
Tę nieograniczoną miłość, jaką otaczała dziatwa osobę Brata Alojzego, zawdzięczał On dobroci, miłości ludzi i czystości serca, cnotom, które nasze umysły czuły, chociaż w całej pełni nie rozumiały. Moja Matka i Ojciec, którzy już wówczas rozumieli stosunki międzyludzkie i mogli ocenić charakter człowieka, cenili liczne zalety Brata Alojzego i podkreślali niejednokrotnie Jego dobroć i miłość do świata i ludzi, i płynącą stąd wielką pogodę ducha - cechy człowieka świątobliwego (...).

Kraków, 20 XII 1965 r.

Prof. dr Tadeusz Ruebenbauer


5. Niespotykana dobroć

Trzykrotnie oddawałam się w opiekę Słudze Bożemu Bratu Alojzemu Kosibie, którego znałam osobiście, co roku bowiem bywał u moich Rodziców w domu w Mszanie Dolnej, i ceniłam za niespotykaną dobroć oraz radość życia. Ilekroć przebywał w naszym mieszkaniu, wszystkim domownikom zdawało się, że sam Bóg z Nieba zstąpił i rozsiewa kwiaty zadowolenia i radości życia. Sługa Boży był stale uśmiechnięty, z różańcem świętym nie rozstawał się nigdy, pocieszał stroskanych, jednym słowem był święty.
Ponieważ odzyskałam zdrowie dzięki wstawiennictwu Sługi Bożego Braciszka Alojzego, donoszę o tym fakcie w celu przyspieszenia Jego beatyfikacji.
Zofia Kmiecik

Mszana Dolna, 27 X 1966 r.


6. „On jest święty"

„Bóg zapłać" za otrzymany list, a w nim dwa obrazki z Bratem Kosibą. Gdy Go zobaczyłam, to się rozpłakałam, że człowiek żyje między Świętymi. Ja go znałam od swojej młodości. Jak bywał w Dobczycach, jak służył do mszy św., jakie niskie i głębokie ukłony robił przed Najśw. Sakramentem, podziwiałam jego pobożność. Raz, gdy był w Dobczycach, zaszłam do kościoła w powszedni dzień, tak bardzo za wczasu, że całe miasteczko jeszcze spało, a On pod kościołem stał zatopiony w modlitwie, skupiony szeptał paciorki, jak nie z tego świata. I tak długo czekaliśmy, nim kościół odemkli. Od młodych lat co roku chodziłam na odpust na 2 sierpnia, to już o świcie, jak tylko garstka ludzi przyszła do kościoła, to On już wyśpiewywał przecudne pieśni do Matki Najśw. (...) Po wojnie, gdy byłam, nie było już tak pięknie (...) Już tego Braciszka nie widzę, aż idę przez cele (korytarz) obok kościoła, a tu widzę Go na zdjęciu, że zmarł. Jak byłam na Jego grobie, to tak dziwnie się czułam. On jest Święty i w niebie (...) I tak co roku szłam na Jego grób, ale się przyznam, że ani jednego paciorka za Nim nie zmówiłam, tylko mi w głowie było, że On jest Święty (...).

Anna Serafin

Brzezowa, 29 VII 1969 r.

7. Odwiedziny w rodzinnej ziemi

Czytając życiorys Sł. Bożego Alojzego Kosiby chciałam i ja przyczynić się (...) Ja pamiętam, będąc dzieckiem, gdy przyjeżdżał z Wieliczki do domu rodzinnego, przychodził do moich Rodziców, kupował cukierki, bo Ojciec miał sklep. A gdy usłyszał dzwon z pobliskiego kościoła na „Anioł Pański", klękał, zapraszał nas dzieci i tych, którzy na ten czas się znajdowali, i do Ojca się odezwał — i wy Mikołaju klękajcie razem z nami i odmawiajcie. Po skończonej modlitwie jeszcze rozmawiał na wesoło, a gdy odszedł do swojego domu, bo miał kilkanaście metrów, pustka i tęsknota dla nas. (...) Gdy zawitał w nasze strony, zaraz spieszył do kościółka, który był
niedaleko, a cenił sobie go bardzo, gdyż tymi ścieżkami prowadzili go rodzice (...).

Wiktoria Augustyn

Libusza, 17 II 1969 r.


8. W rodzinnym domu

Przyszło mi na myśl, abym i ja podzieliła się przeżyciami sprzed czterdziestu laty. Jest to długi czas, lecz dobrze pamiętam, kiedy Braciszek przyjeżdżał do swojego domu, pomimo że rodzeństwo było dalsze (...) Jednak miło mu było wejść w rodzinne progi, które łączyły go z Rodzicami i rodzeństwem. Bardzo był kochany przez dzieci z sąsiedztwa, bo jak się zjawił, to lotem błyskawicy rozeszło się, że Braciszek przyjechał do Libuszy. Nie uszło długo, a już dzieci przybiegały do Braciszka. Rozmawiał ze starszymi, a nam kazał budować kapliczkę w ogrodzie. Pamiętam — był to maj, a więc zieleni było dosyć. (...) Gdy już wszystko było gotowe, klękaliśmy na czele z Braciszkiem i śpiewali Litanię do Matki Bożej i pieśni. Po skończonym naszym nabożeństwie tak mówił Braciszek do nas: „Bądźcie dzieci grzeczne. Za to, żeście się ładnie modliły i śpiewały, mam tu coś ładnego dla was, — tylko poczekajcie chwileczkę". Ciekawie wszystko patrzyło, co Braciszek robi i ku naszemu zdziwieniu... wyświetlił nam film mały o życiu Jezuska małego. Wywarło to na nas wielkie wrażenie, gdyż dawniej nie było to spotykane. I można sobie wyobrazić radość dzieci z tak pięknej zabawy, z niespodzianki, jaką uczynił nam Braciszek. Piszę to po tylu latach... a gdy to piszę, zdaje mi się, żem mała jeszcze i że to było niedawno. Taką serdecznością serce moje przepełnione jest do Braciszka.

Maria First

Libusza, 17 II1969 r.


9. Bardzo świątobliwy ksiądz

Brata Alojzego Kosibę osobiście poznałam jako młoda mężatka około roku 1908 w Radio wie, pow. Brzesko, dokąd on zajeżdżał po kweście. U nas był on tylko jeden raz. Wiele o Bracie Alojzym dowiedziałam się z opowiadań mojego ś.p. Męża, który go znał jako zacnego kwestarza. Mąż mój pochodził z Raciechowic koło Dobczyc, dokąd też Brat Alojzy jeździł po kweście i tam poznał się z nim bliżej.
Mąż mój przedstawiał mi postać Brata Alojzego z wielkim podziwem dla jego niezwykle gorliwej i pełnej poświęcenia pracy kwestarskiej i oceniał go jako człowieka wielkiej świątobliwości.
Brat Alojzy, gdziekolwiek się zjawił, wszędzie zachował się bardzo poważnie, co nie przeszkadzało, że był przy tym wesoły, ale wstrzemięźliwy i skromny. Gdy się zdarzyło, że Brat znalazł się gdzieś, gdzie się odbywała zabawa, to pomimo zaproszenia nie brał w niej udziału, lecz zatrzymywał się w kącie. Przybycie Brata Alojzego na kwestę było przez ludzi witane zawsze z wielką radością.
Gdy pewnego razu około roku 1895 przyjechałam jako młoda 15-letnia panienka do Wieliczki do mojej kuzynki, wtedy zobaczyłam Brata Alojzego w kościele, jak skinieniem palców przywoływał do siebie dzieci, które bardzo lubił. Wtedy to moja kuzynka powiedziała mi, że ja zobaczę tu w klasztorze takiego bardzo świątobliwego księdza, tj. właśnie Brata Alojzego. Z tego jej powiedzenia wynika, że już wtedy Brat Alojzy cieszył się u wiernych opinią świętości (...).

Zofia Knapik z d. Jordan - wdowa po sędzi

Wieliczka, 23 IV 1962 r.


10. „To był bardzo świątobliwy braciszek"

Drodzy, Wielebni Ojcowie! Dziękuję bardzo za obrazeczki Matki Boskiej Częstochowskiej, Królowej Polski, i jestem bardzo wdzięczna i zdziwiona, że ten braciszek Alojzy Kosiba do mnie zawitał.
Ja jego poznałam, gdy miałam 10 lat; to była wieś Cicha koło Czarnego Dunajca. On tam jeździł po kweście. My miewali owce, i jednego baranka my Mu dawali każdego roku w jesieni. Jeździł ten Braciszek po kweście, zbierał zboże, tak ja go poznałam; to był bardzo świątobliwy Braciszek.
Ja Go odwiedziłam tam w Wieliczce w klasztorze w roku 1912; od tego czasu nigdy nie słyszałam o Nim, aż teraz mi się przypomniał, jak Ojcowie mi posłali Jego obrazek. Będziemy mieli jednego Braciszka świętym, co Go znaliśmy.
Ja się będę modlić w każdy dzień, żeby Go Pan Jezus wywyższył na ołtarze Świętych, żeby się przyczyniał za nami na tym padole ziemskim.
Ja należę do kościoła św. Stanisława. Nasi Ojcowie Franciszkanie są bardzo dobrzy. Ja się w każdy dzień za nich modlę, żeby jak najwięcej mogli tych zbłąkanych owieczek nawrócić, co się błąkają i gubią w teraźniejszych czasach.
Przepraszam, że tak śmiało piszę do Wielebnych Ojców. Życzę zdrowia i szczęścia w tej winnicy Pańskiej.

Maria Bukowska

Cleveland, Ohio USA, 1965 r.


11. Kromka chleba i dzieci

Jestem rodowitą sieprawianką (urodziłam się 1892 r.). Brata Alojzego poznałam po I wojnie światowej w Sieprawiu, w naszym rodzinnym domu, gdzie miał „zsypkę". Do nas przyjeżdżał i niekiedy zatrzymywał się na noc. Był bardzo serdecznym przyjacielem mojego męża, Kazimierza, który jako policjant pracował w Wieliczce. W czasie służby mąż niekiedy odwiedzał Brata Alojzego, zwłaszcza w porze zimowej. Kiedy przyjeżdżał do nas, to zawsze okazywał wielkie staranie o furmana ; dla niego pierwszego prosił o jedzenie. Kiedyś moja mama wróciła z pracy w polu; była bardzo zmęczona, nie miała siły, aby dzieci zabawić, a był wtedy akuratnie Brat Alojzy. Zauważył zmęczenie mojej mamy i powiedział do niej: "Ja dzieci zakołyszę, a ty, matko, odpocznij trochę". Kiedy w czasie posiłku upadła kromka chleba na ziemię, wówczas Brat Alojzy z wielką czcią podniósł ją własnymi rękoma i mówił: „Dzieci, to jest dar Boży; bez niego człowiek by nie żył, gdyby go Pan Bóg nie dał". Ilekroć do naszego domu przychodził, to nam dzieciom przynosił cukierki. Postarał się też Brat Alojzy o obrazy do mojego nowego domu (...).
Osobiście jestem przekonana, że Alojziu kochany był człowiekiem bardzo bogobojnym. Obecnie mam do Brata Alojzego duże przekonanie, nawet modlę się do niego.

Maria Lechman

Siepraw, 26 III 1980 r.


12. Kłos zboża

Brata Alojzego Kosibę poznałam, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką; urodziłam się w 1924 r. Brat Alojzy przychodził do Krzyszkowic po kweście i z opłatkami. Był on zawsze bardzo zamyślony, a gdy szedł drogą, to zawsze się modlił. Jednego razu zauważyłam, jak Brat Alojzy znalazł na polu kłos zboża i ucałował go. Nie pamiętam już dokładnie, ale prawdopodobnie powiedział, abyśmy szanowali te dary Boże.
Brat Alojzy bardzo lubił dzieci; zawsze gdy się do niego przybliżyły, tulił je do siebie, głaskał po główkach, a dzieci też zawsze chętnie do niego się garnęły (...).

Stanisława Kowal

Krzyszkowice, 6 XI 1960 r.


13. Wspomnienia rodziny Mikułów

Czytając pięknie opisane życie świątobliwego Brata Alojzego, chciałabym i ja dodać parę słów o tym znanym w Wieliczce i kochanym przez wszystkich Braciszku. - Będąc jeszcze dzieckiem, prowadzona przez rodziców na nabożeństwo do klasztoru, widziałam często Brata Alojzego, wiecznie klęczącego na gołej posadzce i modlącego się gorąco z wielkim przejęciem. Już jako uczennica seminarium dojeżdżałam do Krakowa i codziennie rano przed odjazdem do Krakowa słuchałam mszy św. w kościele OO. Reformatów, podczas której prawie zawsze służył Br. Alojzy. Podziwiałam tego wiecznie modlącego się Braciszka i nieraz mówiłam w domu, że chyba to jakiś święty człowiek, tak pięknie umiał się modlić (...)
Pamiętam również jego gorące modlitwy w czasie odpustu Porcjunkuli (...) Lubiłam wtedy bardzo modlić się razem z ludźmi i Braciszkiem. Pamiętam, raz po nieszporach wyszedł Brat Alojzy przed ołtarz Matki Bożej i zaczai swe odpustowe pacierze na różne piękne intencje. Chodziłam z nim tak niestrudzenie, myśląc, że będę dotąd się modliła, dokąd i Braciszek będzie te paciorki odmawiał. Niestety, ustałam i zmęczona, wyczerpana wróciłam bardzo późno do domu, a zapytana z wyrzutem, gdzie byłam tyle czasu, odpowiedziałam, że modliłam się za wszystkich z Braciszkiem Alojzym, chcąc razem z nim pacierze zakończyć. Brat został i dalej jednako bez zmęczenia i znużenia modlił się gorąco, a mnie sił zabrakło. Był to człowiek naprawdę święty, bo tylko taki może bez zmęczenia trwać na modlitwie kilka godzin.
Niezatarte również wspomnienia zachowałam, żegnając tego Braciszka na ostatnią drogę, kiedy klęczałam przy trumnie ubranej pięknie kwiatami, zalana łzami. W trumnie zdawał się uśmiechać do wszystkich i robił wrażenie śpiącego. Wszyscy przy trumnie w głos płakali, nikt się nie wstydził, bo każdy go kochał za Jego piękne, przemodlone życie. Nie tylko dzieci, ale i starsi nie wstydzili się. I tak prawie cała Wieliczka, żegnając ukochanego Braciszka, odprowadzała Go z płaczem na wieczny spoczynek.
Wiele również miłych i pięknych wspomnień o życiu tego Braciszka zachowała w pamięci rodzina mego męża.
Siostra męża, Aleksandra (...) jako 11-letnia dziewczynka pamięta chwile, kiedy matka wraz z pięciorgiem dzieci — ojciec wtedy był na wojnie — musiała opuścić mieszkanie i schronić się do klasztoru. Było to w czasie I wojny światowej. Pewnego dnia przybyli do domu żołnierze rosyjscy, którzy kazali natychmiast opuścić mieszkanie, gdyż wojsko austriackie miało ich ostrzeliwać, ponieważ w pobliżu naszego domu ustawili swoją artylerię. Dom ten stoi do dnia dzisiejszego. W tym czasie w klasztorze było wiele rodzin z Wieliczki i Bogucic. Mamusia z dziećmi i drugą rodziną Knapików otrzymała na pomieszczenie celę pierwszą na prawo obok wejścia na schody prowadzące na chór. O. Walenty, ówczesny gwardian klasztoru, przyjął wszystkie rodziny bardzo serdecznie, a naszą rodzinę polecił Bratu Alojzemu pod opiekę, ponieważ były małe dzieci. Bratowa Aleksandra pamięta zawsze uśmiechniętą i wesołą twarz Brata Alojzego, który często przynosił dla najmłodszego jej braciszka Klemensa, obecnego mego męża, mleko, które grzał w piecu na popiele; raz widziała, jak pomagał nosić matce wanienkę na kąpiel maleństwa. Kochał wszystkie dzieci, które otaczały go stale wielką gromadą, że docisnąć się nie było można. Każde dziecko pogłaskał, płaczące pocieszał i obdarzał czym tam miał, owocami, cukierkami, bułeczkami, chlebem lub pięknymi obrazkami.
Antoni Mikuła, brat męża, będąc wówczas pięcioletnim dzieckiem, pamięta tylko zawsze miłą uśmiechniętą i pogodną twarz Braciszka Alojzego, który przynosił dzieciom w rękawach różności, a raz nawet przyniósł śledzie, z czego dzieci miały ogromną radość. Uczył wszystkie dzieci modlitwy i codziennie rano i wieczór zbierał je na wspólne paciorki.
Bracia męża, dziewięcioletni Władysław i siedmioletni Franciszek, zachowali prawie te same wspomnienia: jak zostali wysiedleni z domu wraz z matką i rodzeństwem i zamieszkali na pewien czas w klasztorze OO. Reformatów. Pewnego dnia w godzinach wieczornych odbywało się nabożeństwo w kościele przy światłach zaciemnionych, gdyż w tym czasie wojska austriackie ostrzeliwały klasztor. Wówczas oni i inni chłopcy (Kottny i Knapiki) schowali się w ławkach obok ołtarza Pana Jezusa Cudownego. W pewnym momencie granat uderzył w okno i na skutek podmuchu i jakiejś siły wpadli wszyscy pod ławki i tam przez długi czas leżeli ledwie żywi ze strachu. Pamiętają, że wówczas została zabita jedna osoba. W kościele było pełno ludzi, którzy zaczęli szukać swoich najbliższych. Ponieważ świeczki były umieszczone w konewkach, aby Austriacy nie widzieli światła, przeto szukanie swoich szło wolno. Oni po tym wybuchu i upadku uciekli do kościoła i zmieszali się z ludźmi. Brat Alojzy szukał ich długo, a gdy rozpoznał, robił im wielkie wymówki za nieposłuszeństwo, ale wkrótce wynagrodził im to, przynosząc w rękawach smakołyki. Pomimo tego niebezpieczeństwa wojennego i strachu stale był pogodny i dbał o wszystkich, a szczególnie o dzieci, jak ukochany i dobry ojciec. Interesował się młodzieżą, zbierał ją na wspólne modlitwy i pieśni oraz śpiewanie kolęd przy szopce Pana Jezusa. (...) Po pewnym czasie wróciliśmy szczęśliwie wszyscy do domu. Jednak Brat Alojzy nigdy o nas nie zapomniał.
Na pamiątkę tego zdarzenia granat ten został wmurowany we framugę okna — pierwsze na prawo, jak się idzie do ołtarza Pana Jezusa Cudownego.
Mamusia męża, Anna Mikuła, 85-letnia staruszka, obecnie ciężko chora, wyrażała się całe życie o Braciszku Alojzym jako najlepszym opiekunie i dobrym wychowawcy młodzieży i dzieci, który przez całe swe życie dawał przykład, jak należy się modlić i jak postępować w życiu, przez co zdobył sobie zasłużoną gorącą miłość wszystkich ludzi, co go znali. Za jego gorące serce, pełne miłości dla wszystkich, i wielkie poświęcenie dla młodzieży, której całe życie służył najlepszym przykładem, Bóg wynagrodził stokrotnie naszemu kochanemu Braciszkowi, który nie zejdzie z pamięci mieszkańców Wieliczki.

Adela Mikuła z d. Sender

Wieliczka, 8 V 1960 r.