12. ŻYCIORYS - ZAKONNIKA TRUD CODZIENNY

Z chwilą ukończenia nowicjatu Brat Alojzy wszedł w codzienny trud życia zakonnego. Odtąd żadna ważniejsza zmiana zewnętrzna nie nastąpiła w jego życiu. Jedynie złożenie uroczystych ślubów, które odebrał od niego w dniu 14 maja r. 1885 prowincjał, o. Joachim Maciejczyk, uczyniło tę zmianę, że odtąd brat ten stał się zakonnikiem o pełnych prawach i przywilejach duchowych, tzw. profesem solemnym. I już do końca życia pozostał Brat Alojzy w Wieliczce, chociaż było i jest zwyczajem w zakonie św. Franciszka, że co pewien czas przenosi się tak ojców, jak i braci z jednego klasztoru do drugiego.

Brata Alojzego jednak nigdy nie ruszano. Dlaczego? Może ktoś tę stałość zamieszkania Brata Alojzego chciałby tłumaczyć tym, że nie było powodu go przenosić. Niekoniecznie jednak musiał zaistnieć powód, by danego zakonnika wysłać do innego klasztoru. Czyniono to i bez ważniejszych przyczyn, po prostu dlatego, by się nie zasiedział zbytnio w jakimś konwencie i nie przywiązał się do danego miejsca.
Przełożeni zakonni pozostawiając Brata Alojzego całe życie w Wieliczce kierowali się bardzo ważnymi względami. Przecież konwent wielicki był klasztorem nowicjackim, a nowicjuszom trzeba było dawać przykład życia prawdziwie zakonnego i świętego. Uważali zaś, że najlepiej to czyni właśnie ten skromny Braciszek. Na ten fakt, że dobierano tam samych wzorowych zakonników, wskazują słowa listu prowincjała z 1884 r. skierowanego do wszystkich zakonników : „Odrodzenie ducha zakonnego i zaprowadzenie życia wspólnego od nowicjatu rozpoczynać zaleca Ojciec Generał i żąda, aby konwent, gdzie jest nowicjat, tak był urządzony, żeby mieszkający tam ojcowie i bracia życie wspólne w całym znaczeniu tego słowa prowadzić chcieli. A tak, aby zakonna młodzież
nie tylko teorią, ale i praktyką uczyła się prowadzić życie zakonne. Co też przy układaniu tabliczki (czyli składu personalnego) konwentu wielickiego mieliśmy na uwadze, przeznaczając tam kochanych ojców i braci, którzy ile nam znani, dobro zakonu mając na celu, chętnie się temu rozporządzeniu poddają".

Celowo zatem zostawiali przełożeni Brata Alojzego w tym wzorowym konwencie, a on przebywając przez długie lata (60 lat) w Wieliczce pełnił niezmordowanie te same obowiązki braciszka, wykonywał te same prace. W klasztorze zajmował się szewstwem, pszczelarstwem, robieniem pasków do habitów i alb, opiekował się ubogimi przy furcie i chorymi zakonnikami, czasem zastępował szafarza i kucharza, pracował też w ogrodzie i sadzie. Prócz tego zawsze chętnie pomagał współbraciom i wyręczał ich, gdy byli zbytnio przepracowani i odkładali skutkiem tego swoje modlitwy na wieczór. Zamiatał tedy korytarze i kościół, stroił ołtarze, w refektarzu czyścił noże i widelce, mył i wycierał talerze nucąc przy tym pieśni kościelne. Nigdy nie widziano go próżnującego, czy zajmującego się niepotrzebnymi rozmowami.

Ale Brat Alojzy pamiętał też na wskazania Reguły św. Franciszka: „Bracia niech pracują wiernie i nabożnie, tak, by nie stracili przy tym ducha świętej modlitwy". Dlatego, żeby znaleźć czas i na modlitwę, i na czytanie duchowne, wstawał wcześnie, bo o godz. 4 rano, bez względu na porę roku, a kładł się na spoczynek bardzo późno, bo o godz. 10 przed północą. W ciągu dnia także nie spoczywał, ale każdą wolną od zajęć chwilę wykorzystywał na modlitwę.

Taki tryb życia gorliwego zakonnika prowadził Alojzy dzień w dzień przez długie lata.
Mimo rozlicznych zajęć i wielokrotnych nawiedzań Najśw. Sakramentu w kościele i Cudownego Pana Jezusa w kaplicy, Brat Alojzy jeszcze nadto znalazł czas, by być obowiązkowo bodaj chwilę na wspólnej rekreacji z wszystkimi zakonnikami. Nawet i tu starał się nie być „próżnującym", grywał ze współbraćmi w szachy czy warcaby, prowadził budujące rozmowy, a szczególnie wziął sobie za zadanie rozweselać wszystkich opowiadaniem swoich rozmaitych przygód z kwesty. Nie zawsze były to naprawdę pogodne przeżycia, lecz umiał on tak swoje kłopoty i tarapaty przedstawić, że nigdy nie padło
z jego ust słowo użalania się na ciężar kwesty, czy na doznane w tym czasie przykrości.

Brat Alojzy bowiem, choć był niezmordowany w spełnianiu licznych prac w klasztorze, prawie połowę swego życia zakonnego spędził poza klasztorem na kweście. Kwesta to jego główne zadanie i główny ciężar na jego barkach. Jeszcze w nowicjacie zaprawiał się do tego kwestarskiego zajęcia, a po złożeniu ślubów zaczął jeździć w dalsze okolice, ale przeważnie w towarzystwie starszego i doświadczonego kwestarza, brata Marka Lichonia, którego rady i wskazówki przyjmował z pokorą i wdzięcznością. Uważał go bowiem, gdy byli poza klasztorem, za swego przełożonego i magistra. Toteż polubili się obydwaj, chociaż czasem się przedrzeźniali i przekomarzali, ale bez złośliwości. Gdy zaś brat Marek Lichoń umarł dnia 27 stycznia 1916 r., wtedy Alojzy przeniósł się do jego malutkiej celki w narożnym skrzydle pierwszego piętra od strony ogrodu i wziąwszy teraz na siebie obowiązki kwestarza, pełnił je już do końca życia, tak jak do końca życia mieszkał we wspomnianej celce.

Trzeba tu wytłumaczyć, na jakiej podstawie zakonnicy kwestowali i skąd w ogóle zapoczątkował się zwyczaj kwestowania przez zakonników. Otóż w zakonach franciszkańskich w pewnym uproszczeniu, sprawa ta wygląda następująco.
Wszystkie rodziny franciszkańskie, wśród nich franeiszkanie-rcformaci, którzy zobowiązali się do wiernego zachowywania Reguły św. Franciszka, zostały zbudowane na fundamencie najsurowszego ubóstwa. Nie tylko więc poszczególny zakonnik nie może i nie powinien niczego posiadać na własność, ale i zakon jako osoba prawna także nie ma żadnej własności. To wszystko, co posiada, a więc kościoły, klasztory czy ogrody, jest własnością Stolicy Apostolskiej i zostało dane zakonowi do użytku jedynie w dzierżawie.

Franciszkanie-reformaci, zachowujący ściślejsze ubóstwo, obok zobowiązania, że nie będą wznosili okazalszych kościołów i klasztorów, postanowili nie przyjmować żadnych zapisów pola ornego, łąk i lasów. Zakonnicy winni utrzymywać się z pracy w swych kościołach, z misji ludowych po parafiach czy z rekolekcji wielkopostnych. A czego im nie dostaje, mają sobie z pokorą upraszać u wiernych, czyli zbierać jałmużnę w naturze. Należą więc oni do tzw. zakonów żebrzących.

Mówi o tym jasno piąty i szósty rozdział Reguły św. Franciszka: „Ci bracia, którym Pan dal łaskę, że mogą pracować, niech pracują wiernie i pobożnie, tak żeby uniknąwszy lenistwa, nieprzyjaciela duszy, nie gasić ducha świętej modlitwy i pobożności, któremu powinny służyć wszystkie sprawy doCZWsne. Jako wynagrodzenie za pracę mogą przyjmować rzeczy potrzebne do utrzymania dla siebie i innych braci, z wyjątkiem monet i pieniędzy. Nich to czynią z pokorą, jak przystoi sługom Bożym i uczniom najświętszego ubóstwa" (Rozdz. 5); „Bracia nie powinni niczego nabywać na własność: ani domu, ani ziemi, ani żadnej innej rzeczy. I jako pielgrzymi i obcy na tym świecie niech służą Panu w ubóstwie i w pokorze i z ufnością; nic wstydząc się, niech proszą o jałmużnę, bo Pan dla nas stal się ubogim na fyni świecie".

Na sprawę kwesty zakonników istniały i istnieją rozmaite zapatrywania. Świat nazywa kwestę żebractwem, a to w oczach ludzi światowych jest czymś poniżającym. Dlatego św. Franciszek przepisaŁ dla swych duchowych synów takie gorzkie lekarstwo, aby zniszczyło pychę, a zrodziło pokorę, która jest fundamentem cnót chrześcijańskiego Życia.
Wyciąganie ręki po jałmużnę jest pokutą dla kwestarza zakonnika, ale i ofiarodawca, gdy daje chętnie, bez przymówek i urągania, także ćwiczy się w uczynkach pokutnych i zdobywa sobie łaski nieba. Takie jest rozumienie kwesty u świadomych katolików. Dobry katolik uważa, że jałmużna to nie podatek, nie przymus, ale dobrowolna ofiara. Katolik rozumie, że ofiarą dla kwestarza można sobie uprosić miłosierdzie Boże, według słów Chrystusa: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią" (Mt 5, 7).
Tak zatem kwestarz — w pojęciu świata nierób, chcący żyć lekko cudzą pracą - w świetle wiary chrześcijańskiej staje się apostołem pokuty. Idąc po kweście przypomina katolikom, że jałmużna, obok modlitwy i postu, jest jednym z uczynków pokutnych. Nie tylko głosi pokutę, ale i sam jest wielkim pokutnikiem. Chodzenie po kweście nie należy bowiem do przyjemności, przeciwnie, jest wielkim umartwieniem i pokutą. Iść pieszo w różnych porach roku — w spiekocie, wśród wichrów i deszczów, i zawiei śnieżnej, w kurzu i po błocie, nieraz przez zaspy śniegu i gololedż, nie zawsze w dobrym zdrowiu, często przemoknięty i zaziębiony, głodny i znużony — to wielka pokuta. W dodatku kwestarz nie zawsze spotyka się z życzliwością, ale musi się nieraz nasłuchać słów lekceważenia, pogardy, łajania, przezwisk i naśmiewań. Ileż tu trzeba pokory u kwestarza, cierpliwości, słodyczy i miłości chrześcijańskiej, aby sprostać zadaniu i spełnić wiernie swój obowiązek. Toż to prawdziwa pokuta, lecz wymagająca od kwestarza i cnót wielkich. Bo jakakolwiek niecierpliwość z jego strony czy odruchowa nawet obrona narażałaby go na większe tylko nieprzyjemności.

Brat Alojzy jako wykwalifikowany szewc miał przecież swój kawałek chleba, lecz będąc wiernym powołaniu podjął dobrowolnie tę pokutę na długie lata. Trzy razy w roku wyjeżdżał na kwestę i to nie tylko w bliższe okolice, ale i do podgórskich miejscowości, aż po Tymbark. Wędrował Brat Alojzy za snopkami w czasie pożniwnym, za ziemniakami późną jesienią, a w zimie roznosił dobrodziejom opłatki wigilijne. Zajmowało mu to łącznie pięć do sześciu miesięcy w roku.
Takie ustawiczne prawie przebywanie poza klasztorem nie oziębiło jednak ani trochę jego ducha zakonnego, zawsze bowiem cechowała go jednaka gorliwość służenia Bogu i zakonowi. Dlatego stał się Brat Alojzy prawdziwym misjonarzem wśród ludzi, swym świątobliwym życiem dając ustawicznie godny wzór zakonnika i prawdziwego naśladowcy Chrystusa.

Zmieniali się gwardiani w Wieliczce, zmieniali się i prowincjałowie, różne koleje przechodził zakon i prowincja zakonna Brata Alojzego, a dla niego był zawsze ten sam trud codzienny zakonnika-kwestarza.