7. ŻYCIORYS - SZNUR Z POTRÓJNYM WĘZŁEM

Każdy wie, że samo przyobleczenie i ubranie się w habit nie czyni jeszcze danego człowieka zakonnikiem. Tak samo nie można mówić o zakonności tego, który nosząc habit przyswaja sobie pewne zewnętrzne formy, pewien zakonny sposób bycia.
Istotą bowiem życia zakonnego, tym, co stanowi o prawdziwym i rzeczywistym stanie zakonnym, jest doskonałe zachowywanie trzech ślubów: posłuszeństwa, ubóstwa i czystości, dla miłości Boga.
Im ściślej, im wierniej i gorliwiej stara się zakonnik te śluby wypełnić, tym bardziej jest wzorowy, tym więcej wewnętrznie urobiony. Im więcej z zaparciem siebie, z poświęceniem i ofiarnością je wypełnia, tym bliższy jest doskonałości i świętości.

Franciszkaninowi o obowiązku wypełniania ślubów, uczynionych dla Królestwa niebieskiego, przypomina zaraz na początku pierwszy rozdział Reguły św. Franciszka z Asyżu: „Reguła i życie braci mniejszych polega na zachowaniu świętej Ewangelii Pana naszego Jezusa Chrystusa przez życie w posłuszeństwie, bez własności i w czystości". Symbolizują zaś te śluby trzy węzły na białym sznurze zakonnym, jakim przepasuje swój habit.
Brat Alojzy pozostał wierny swoim ślubom zakonnym przez długie 58 lat, 3 miesiące i 12 dni swego życia zakonnego. Co więcej, nie tylko je zachował, ale w ich wypełnianiu osiągnął taką sprawność, że wzniósł się na wyżyny doskonałości. Osiągnął stan cnoty posłuszeństwa, ubóstwa i czystości w stopniu budzącym podziw i uznanie u wszystkich.
— Pierwszy węzeł na sznurze zakonnym przypominał Bratu Alojzemu o posłuszeństwie Chrystusa, którego zobowiązał się wiernie naśladować. A było to naśladowanie niezwykle owocne. Świadczą o tym radość, łatwość i szybkość, z jaką przyjmował i wypełniał rozkazy swoich przełożonych, Dla niego polecenia i prośby przełożonych były zawsze słuszne i celowe, bo widział w nich wolę Bożą. Wiedział także, że przełożeni nie mogą mu nakazywać czynów grzesznych lub niezgodnych z Regułą zakonną. Wypełniał je więc ściśle według myśli przełożonego, choć nigdy w sposób bezmyślny. W ten sposób Brat Alojzy, służąc zakonowi, służył samemu Bogu.

Posłuszeństwo Brata Alojzego — trzeba to szczególnie mocno podkreślić — wynikało z jego wielkiej pokory i było niezwykle wytrwałe. Służył on zakonowi z równą gorliwością wtedy, gdy był młody i w pełni sił, i jak wtedy, gdy te siły już się sterały na starość. Chociaż przez tak długi czas pobytu w Wieliczce miał różnych przełożonych, nieraz bardzo wymagających i surowych, nikt jednak z nich nic miał nigdy żadnego zastrzeżenia co do wiernego wypełniania obowiązków przez Alojzeczka.
Pewnego rodzaju wyróżnieniem i nagrodą, nie tylko za wzorowe jego życie zakonne, ale szczególnie za wytrwałe posłuszeństwo, było to, że przez tak długi czas ani razu nie przeniesiono go do innego klasztoru. A przecież klasztor wielicki jako nowicjacki musiał dawać przykład wierności Regule zakonnej pod każdym względem i być wzorem zakonnego życia dla całej prowincji. Brat Alojzy jednak trwał wiernie tyle lat w klasztorze nowicjackim, tak, jak wiernie trwał przy Bogu i w posłuszeństwie zakonnym.
Mówiąc o doskonałości posłuszeństwa Brata Alojzego nie można pominąć faktu, że obowiązki kwestarskie, spełniane przez tak długie lata i przy tak zmiennych okolicznościach, wymagały nieraz naprawdę heroizmu.
O cnocie posłuszeństwa Brata Alojzego świadczą choćby takie proste na pozór wydarzenia z jego życia.

Jednego razu Brat Alojzy przyjechał z kwesty zmęczony i poszedł według zwyczaju najpierw zameldować u przełożonego, że wrócił, a potem wstąpił na chwilę do o. Wiktora Reczyńskiego, jako najbliższego swego sąsiada. Po kilku minutach w celi zjawił się za braciszkiem o. Walenty, ówczesny gwardian i zwrócił się do Brata Alojzego: „Bracie Alojzy, pójdziesz do miasta załatwić mi pewną sprawę". Zagadnięty, z uśmiechem na ustach podniósł się natychmiast z krzesła i zgłosił gwardianowi gotowość spełnienia rozkazu. Tymczasem nadeszło na tę scenę kilku zakonników, którzy dowiedziawszy się o przyjeździe Brata, chcieli go przywitać. Przełożony odwołał swoje polecenie i zaznaczył przy tym, że chciał dla przykładu innych braci pokazać, jak Alojzy jest zawsze posłuszny i korzysta z zasług tego posłuszeństwa przy każdej okazji.

Rzeczywiście, mógł się Alojzeczek pokornie wymówić od pójścia do miasta tyrn, że dopiero co wrócił pieszo z dalekiej kwesty, że jest zmęczony, a jednak tego nic uczynił i już samą chęeią natychmiastowego wykonania rozkazu zdobył sobie zasługę u Boga.
Inny wymowny przykład. Kiedy brat Alojzy leżał już śmiertelnie chory, odwiedził go Ojciec Prowincjał Anatol i żartem rzekł do niego, tak dla dodania mu otuchy: „Bracie Alojzy, wstawaj, posłużysz mi do Mszy św., bo nie mam ministranta". Brat Jubilat, już wtedy bardzo osłabiony i w gorączce, dźwignął się z łóżka i oświadczył: „Już idę". Było to na dzień lub dwa przed jego śmiercią.
Czyż tego rodzaju posłuszeństwo nie jest doskonałe i nie jest cnotą?

— Drugi węzeł na pasku zakonnym przypominał Bratu Alojzemu, że ślubował naśladować Chrystusa Pana w Jego ubóstwie, idąc za przykładem św. Franciszka z Asyżu, założyciela zakonu braci mniejszych.
Św. Franciszek tak cenił sobie ubóstwo, że również swoim naśladowcom polecił je jako najwyższy ideał i najpewniejszą drogę do zbawienia: „W tym jest dostojeństwo najwyższego ubóstwa, że ono ustanowiło was, braci moich najmilszych, dziedzicami i królami Królestwa niebieskiego, uczyniło ubogimi w rzeczy doczesne, a uszlachetniło cnotami. Ono niech będzie cząstką wasy.ą, która prowadzi do ziemi żyjących (por. Ps 141). Jemu, bracia najmilsi, oddajcie się całkowicie i niczego innego dla imienia Pana naszego Jezusa Chrystusa nie starajcie się nigdy na ziemi posiadać" (Reguła, rozdz. 6).
Św. Franciszek kochał ubóstwo dlatego, że kochał w nim ubogiego Jezusa na ziemi i jako takiego pragnął Go naśladować.
Zakonnik franciszkański więc, chcąc iść za swoim Założycielem przez ślub ubóstwa, wyrzeka się dla Boga doczesnych dóbr do tego stopnia, że nie może bez pozwolenia przełożonego ani używać, ani rozporządzać na swoją rękę najmniejszą rzeczą, co zaś zdobędzie swoją pracą lub jako jałmużnę, nie jest jego własnością, ale należy do wspólnego użytku rodziny zakonnej.
Jak posłuszeństwo, tak i ubóstwo też może być cnotą, mianowicie wtedy, gdy zakonnik ogranicza się do używania najbardziej koniecznych rzeczy i nie ma do nich żadnego przywiązania.
Brat Alojzy ślub ubóstwa zachowywał prawdziwie po franciszkańsku. By się o tym przekonać, wystarczyło popatrzeć na jego habit, wyszarzały i połatany, lub wejść do jego malutkiej celki, najmniejszej z cel w klasztorze. Jest ona do dziś zachowana i liczy: 2,62 m długości, 2,35 m szerokości i 2,43 m wysokości w najwyższym wzniesieniu łuku. Sufit bowiem według systemu budowy klasztorów z w. XVII jest łukowy. A jakżeż ubogo było w tej celce Alojzeczka. Niczego tam oko nie znalazło prócz najkonieczniejszych sprzętów, jak proste drewniane łóżko, mały szewski stołek, miednica na taboreciku, malutka trójkątna szafka na metr wysokości i na ścianie wieszak oraz krzyż i parę obrazów świętych. Na starsze lata wstawiono mu jeszcze niewielki kamyczkowy piecyk. Nie było tam ani stołu, ani szafy, tylko półki w ściennej wnęce, liczącej 1,90 m wysokości, 1,17 szerokości i 58 cm głębokości, gdzie przechowywał swoje ubogie rzeczy. Zapiski kwestarskie i listy pisywał Alojzeczek zazwyczaj na parapecie okna w pozycji klęczącej i do tych zapisków nie używał wiecznego pióra czy też zwykłej stalówki, tylko pióra gęsiego, które zacinał scyzorykiem.
Doskonałe ubóstwo wymaga umartwień, toteż umartwiał się Brat Alojzy, choć czynił to bardzo dyskretnie. Przez długie lata sypiał na gołych deskach, a pod głowę brał wiązkę słomy i kocem zakrywał to skrzętnie przed okiem ludzkim. Dopiero w podeszłym wieku położył na pryczę siennik i zimą używał do przykrycia się "baranicy", zeszytej z kawałków kożucha.
Dla świętego ubóstwa wyzbywał się ten Braciszek niejednej rzeczy, jaka wydała mu się zbyteczna. A przecież mógł ich mieć bardzo wiele, choćby z tej racji, że przez jego ręce kwestarza przechodziło mnóstwo rzeczy i o pozwolenie na ich używanie nie było zbyt trudno.
Gdy wracał z kwesty, zwłaszcza jesienią, przywoził dla „aniołeczków" — nowicjuszy: ciepłe rękawice, skarpety, pończochy, swetry i ciepłe koszule i szedł z tym wszystkim najpierw do przełożonego, prosząc o pozwolenie rozdania tych rzeczy klerykom.
Może zdziwiłby kogoś fakt, że Brat Alojzy tak wiele rzeczy rozdawał już nie tylko swym „paneczkom" przy furcie klasztornej, ale zwłaszcza na kweście. Nieraz bowiem rozdał połowę z tego, co uzbierał. Jak on to mógł czynić, nie naruszając w niczym ślubu ubóstwa?

Należy z góry uprzedzić, że Alojzeczek miał na to rozdawnictwo darów ubogim pozwolenie od każdorazowego przełożonego i o takie pozwolenie zawsze prosił. Jak zaś był skrupulatny pod tym względem dowodzi tego następujące zdarzenie.
Prosił raz Alojzeczka brat Apolinary, by zamienili sobie klauzurki, tj. klucze od drzwi klauzurowych. Chciał to brat Apolinary uczynić czy to dla przekory, czy też dlatego, że klauzurka Jubilata bardziej mu się podobała. Na tę propozycję Alojzeczek odpowiedział: „Dobrze, bracie, ale wpierw muszę się zapytać przełożonego". Oczywiście, że na takie powiedzenie brat Apolinary zrezygnował z projektowanej zamiany.
Po jakimś czasie, a było to jesienią, zrywał br. Apolinary z Alojzeczkiem jabłka w sadzie klasztornym. Gdy wszedł z koszyczkiem po drabinie na jedną z jabłoni, wtedy Jubilat zawołał do niego: „Braciszku, z tej jabłoni nie zrywaj, bo to moja".
— Jak to wasza? — oburzył się zagadnięty — to z klauzurka nie chcieliście się zamienić ze mną, Alojzeczku, bez pozwolenia przełożonego, a teraz mówicie, że to wasza jabłoń!
To tak zachowujecie ślub ubóstwa!?
— Braciszku ! — tłumaczył cierpliwie Alojzeczek — ja prosiłem przełożonego, by mi pozwolił z tej jabłoni zerwać jabłka dla moich „paneczków". Mam na to pozwolenie od niego.
— No, jak tak, to już schodzę — skapitulował brat Apolinary .
Nadmienić należy, że Brat Alojzy miał za zgodą przełożonych całe swoje „gospodarstwo" dla ubogich, bo i piwniczkę, a w niej nie tylko owoce, ale i wino owocowe, jakie sam wytłaczał z porzeczek. Tym cierpkim winem częstował swoich gości i furmanów, jacy jeździli z nim na kwestę, oraz swoich „paneczków" na wielkie święta.
Hodował też Alojzy zioła lecznicze, które wysyłał biednym i pielęgnował pasiekę, upraszając sobie u gwardiana część miodu dla chorych biedaków. Bo już Alojzeczek taki był, że sam nie dojadł, a dał ubogim i chciał być biedniejszym od tych najuboższych.

— Trzeci zaś węzeł na pasku zakonnym Brata Alojzego symbolizował ślub czystości.
Brat Alojzy cnotę anielskiej czystości dochował do końca życia i pod tym względem był godnym naśladowcą swego patrona, św. Alojzego Gonzagi. O tej cnocie świadczyła cała jego skromna postawa i oczy prawie zawsze spuszczone do ziemi. Nigdy go nie widziano rozmawiającego sam na sam z jakąkolwiek młodszą niewiastą. Gdy zaś był czasem znienacka zaskoczony, to zapytany odpowiadał krótko i oddalał się albo do klasztoru, albo do kaplicy, nałożywszy kaptur na głowę.
Jak dalece wydoskonalił się w tej cnocie, dowodzi następujący wypadek. Jednemu z braci, który miał wesołe usposobienie brata Leona z czasów św. Franciszka — był to brat Makary Olma — wpadł żartobliwy pomysł do głowy, by Alojzeczka doświadczyć.
Włożył na siebie fartuch, na głowę narzucił jakąś płachtę i wziąwszy do koszyka gęś, złapaną na podwórzu klasztornym, udał się, przebrany tak za niewiastę, za furtę i zadzwonił.
Uprzedzony o tym kuchcik zwrócił się do Alojzeczka: „Bracie Alojzy, ktoś tam dzwoni do furty, pewnie wasze „paneczki" chcą coś zjeść". Alojzeczek podreptał do furty i gdy ją otworzył, wtedy ów przebrany brat rzekł zmienionym głosem : „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus ! Braciszku, przyniosłam wam gęś na ofiarę". — Na wieki wieków, Amen. A dobrze, niech Pan Jezus stokrotnie zapłaci — odpowiedział Brat
Alojzy. Odebrał gęś i wszedłszy do kuchni, oznajmił ucieszony:
„Poczciwa gosposia przyniosła gąskę na ofiarę". Nawet kawą i chlebem poczęstował Alojzeczek tę rzekomą gosposię.
To jest pośredni dowód, że Brat Alojzy nigdy nie patrzył na twarz niewiasty, w przeciwnym razie byłby niechybnie rozpoznał
owego przebranego brata.
Tę nadzwyczajną powściągliwość Brata Alojzego wobec niewiast potwierdził Bartłomiej Kaszowski, mieszkaniec Wieliczki.

„Pamiętam dokładnie — mówił on — kiedy już byłem 46 żonaty, opowiadanie mojej teściowej Marii Klejdysz o tym, jak Brat Alojzy przynosił do niej z klasztoru zapomogę pieniężną dla siostry przełożonej III zakonu św. Franciszka, pani Dziedzicowej, gdyż ta była chora i sama na siebie nie mogła pracować. Moja teściowa, która miała córki, dorastające panienki, zauważyła, że Brat Alojzy był niezwykle skromnym człowiekiem. Gdy przychodził do niej, to oddał jej tę jałmużnę, ale nigdy nie popatrzył się na żadną niewiastę, tylko miał zawsze głowę schyloną".
Przecież chodząc po świecie jako kwestarz, był narażony na tyle okazji, więc, aby dochować wierności temu ślubowi, nauczył się umartwiać swoje oczy.
Brat Alojzy panował nic tylko nad wzrokiem, ale i nad mową i nad samą prostą ludzką ciekawością. Gdy pewnego razu pracował w ogrodzie z nowicjuszami, a jeden z nich nieopatrznie zapytał go o jakąś rzecz, otrzymał od Alojzeczka natychmiast odpowiedź: „Czy przełożony kazał ci się o to zapytać?".
A kiedy służąca nie chciała z drugą rozmawiać przy pracy, gdyż była w ogóle małomówną, Brat Alojzy, dowiedziawszy się o tym, pocieszał ją mówiąc, że "to nie szkodzi, bo nie będziecie przez to grzeszyć mową".

Na punkcie jakichś słów i mów dwuznacznych Alojzeczek był tak uczulony, że skoro tylko posłyszał jakiś płaski żart, odmawiał przepraszające Boga akty strzeliste. Pamiętał wówczas na słowa św. Pawła : „O nierządzie zaś i wszelkiej nieczystości (...) niechaj nawet mowy nie będzie wśród was, jak przystoi świętym" (Ef 5, 3).
Także zauważywszy parobków lub kawalerów wiejskich, jak pletli jakieś „głupie mowy" do dziewczyn, pędził ich natychmiast i zawstydzał surową naganą i upomnieniem.

Zaszła raz konieczność, że Alojzeczek musiał się zaopiekować swoją siostrzenicą i kiedy wypadło mu jechać z nią do Krakowa, by umieścić ją na stancji, wtedy ulicami miasta nie szedł z nią razem, ale po przeciwnej stronie jezdni. Wyjaśnił jej potem, że postąpił tak dlatego, by się ludzie nie gorszyli i nie zwracali niepotrzebnie na to uwagi, że zakonnik — już wtedy 60 letni — idzie ulicą z panną. Nawet i o takich drobnych szczegółach pamiętał Brat Alojzy, żeby nie dać choćby pozoru zgorszenia.
Powiada św. Paweł: „Poskramiam moje ciało i biorę je w niewolę, abym innym głosząc naukę, sam przypadkiem nie został uznany za niezdolnego" (l Kor 9, 27).
W jaki sposób Brat Alojzy „poskramiał" swoje ciało i „podbijał w niewolę", że tę delikatną cnotę zachował aż do śmierci?

Obok gorącej i wytrwałej modlitwy spełniał przede wszystkim wiernie praktykę zakonną biczowania się, chociaż pewnego rodzaju biczowaniem dla niego były te długoletnie trudy wędrówek kwestarskich, kiedy chłostała go słota, wicher i zawieje śnieżne. Wiernie też zachowywał posty zakonne, choć nieraz musiał dobrze i na kweście się napościć.
Pewne światło na umartwienia Alojzeczka rzucą obserwacje, poczynione przez o. Cypriana Ochońskiego, jakie dosłownie tu przytaczamy.
— „Pod wieczór przyjechał Brat Alojzy z kwesty i kiedy mnie zobaczył na ganku, pochwalił Boga i rzekł: « Aniołeczku, bardzo głodny jest Alojzeczek. Muszę iść do kuchni, aby osiołeczka nakarmić. Poszedłem za bratem. Zamiast do kuchni udał się wprzód do kaplicy przed cudownego Pana Jezusa, by
się tam pomodlić. Następnie wszedłem za nim do kościoła i znów szczera a serdeczna modlitwa popłynęła ku niebu. Pięknie się modli — pomyślałem — i sam uklęknąłem za Bratem, by go naśladować. Po pewnym czasie udał się do kuchni. Był piątek, dzień postny. Dalej z zaciekawieniem obserwowałem naszego Brata kwestarza. Stanąłem na progu kuchni i patrzyłem,
jak Brat Alojzy szukał resztek z obiadu. Wszystko było zimne, ale znalazł jajko gotowane i spożył je z apetytem.
— Alojzeczku, trzeba by to wszystko odgrzać — powiedziałem.
- E, nie. I takie wystarczy, bo dzisiaj jest piątek — odparł — trzeba się umartwić. Brat Alojzy nic zwracał uwagi na jakość pokarmu, byle tylko zaspokoić wymagania natury. Nie był przecież wtedy człowiekiem młodym, bo miał około 80 lat życia, ale był człowiekiem wewnętrznie urobionym, który zdobył samego siebie. Z pewnością, patrząc na niego, mógł każdy zakonnik o nim powiedzieć: Żyje już nie on, ale żyje w nim Chrystus. Ta prosta scena, bogata w treść, utkwiła mi głęboko w pamięci".