14. ŻYCIORYS - KWESTARZ - DOBRODZIEJ

Skromniutki Alojzeczek nie wiadomo, czy nie dawał więcej na kweście, niż otrzymywał. Za dobrodziejstwo materialne odwdzięczał się stokrotnie cenniejszym dobrodziejstwem duchowym.
Przede wszystkim dawał przykład nieustannej, żarliwej modlitwy.
Kiedy wyjeżdżał na kwestę — wspominają świadkowie — już w bramie klasztornej zaczynał nucić półgłosem Godzinki o Najśw. Panience, następnie odmawiał koronkę św. Franciszka, Litanię Loretańską i do Najśw. Imienia Jezus oraz osobne modlitwy o szczęśliwy wynik zbiórki i za zmarłych dobrodziejów. Cała droga Brata Alojzego na kwestę wypełniona była modlitwą.

Gdy miał ze sobą brata socjusza, wówczas modlił się głośno razem z nim, na przemian odmawiając „Zdrowaśki" czy wezwania litanijne. Nikim i niczym się nie krępował. Pragnął w ten sposób manifestować swą gorącą wiarę i miłość do Boga.
Brat Jacek Krauze, opowiadając o swej pierwszej podróży z Alojzeczkiem, nadmienia, że skoro znaleźli się na peryferiach Wieliczki, na tzw. Kozim Rożku, wtedy zeszli z wozu i zaczęli na głos odmawiać z pamięci Litanię do Wszystkich Świętych.
Kiedy zwróciłem uwagę — zaznacza brat Jacek — ażeby tak głośno nie mówić, bo Żydzi się na nas patrzą, Brat Alojzy odpowiedział: „Nie patrz, dzieciusiu, na Żydów, tylko mów pacierze".
Gdy zajechał na wieś, gdzie był kościół i plebania, to pierwsze jego kroki były do świątyni, by pokłonić się Jezusowi, a potem do księdza proboszcza, by prosić go o błogosławieństwo i pozwolenie na zbiórkę darów Bożych w jego parafii. Także i o nocleg prosił zwykle na plebanii, mógł się bowiem w ciszy więcej modlić i do kościoła miał przy tym bliżej; rzadko nocował w dworze czy u któregoś z gospodarzy wiejskich.

Ks. Zygmunt Grodnicki wspomina o nim w ten sposób : „W latach 1910 do 1919 byłem proboszczem w Laskowej, powiat Limanowa. Rok w rok przyjeżdżał śp. Brat Alojzy Kosiba jako kwestarz oo. reformatów z Wieliczki. U mnie miał swój pokój gościnny, dlatego nieraz kilka dni przebywał, wracając z kwesty na nocleg, a ja miałem sposobność lepiej poznać Alojzeczka. Mam obecnie 49 lat życia kapłańskiego za sobą, a więc sporo czasu, spotykałem wielu braci kwestarzy zakonnych, ale nie miałem już szczęścia spotkać tak szlachetnej, zacnej, skromnej duszy, jak Brat Alojzy. Moja śp. Matka, która była u mnie, tak go scharakteryzowała: «To święty zakonnik ». Służba, kiedy przyjechał, powiadała: «O, przyjechał ten pobożny ,kweściarz', dostaniemy obrazeczki ». Świętym nazwała go śp. Matka, pobożnym - służba, bo też Alojzeczek pierwszym był z rana na nogach. Gdy kościelny przyszedł po klucze do kościoła, już za nim Brat Alojzy i tam trwał na modlitwie długo, zanim kościelny na mszę, a potem na księdza zadzwonił. Nie chciałem go fatygować, chciałem by chłopcy do mszy św. służyli, ale Brat Alojzy: « nie, nie, nie, ja będę służył » i już mszał trzymał, jakby się bał, by mu chłopcy nie wzięli".

Zwykle Alojzeczek usługiwał do każdej mszy św., a obecni wtedy wierni budowali się jego pobożnością, zwłaszcza, gdy żarliwie i nieraz ze łzami w oczach modlił się po przyjęciu Komunii św.

Budowano się też Alojzeczkiem, ilekroć ten przechodząc koło kościoła, kaplicy czy przydrożnego krzyża klękał i głośno odmawiał z socjuszem: „Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste, i błogosławimy Tobie tu i na całym świecie, żeś przez krzyż swój odkupił świat".

Dawał też Brat Alojzy przykład miłości bliźniego.
Jak piękną u Alojzeczka była miłość bliźnich, naświetlą to następujące zdarzenia z jego kwestarskiej wędrówki. Pewien gospodarz z wioski w parafii Dziekanowice był niedowiarkiem i zawziętym wrogiem Kościoła. Ilekroć spotkał Brata Alojzego, idącego po kweście, beształ go i wyzywał, rzucając najszkaradniejsze obelgi i oszczerstwa na zakony i Kościół katolicki. Kwestarz zawsze cierpliwie i z pokorą odpowiadał: "A ja się modlę o nawrócenie pana". Nigdy nie omijał jego domu i stale po chrześcijańsku go pozdrawiał, mimo iż wiedział o jego nieżyczliwości. Stan taki trwał przez parę lat. Pewnego razu skutkiem jakiegoś niewyjaśnionego przypadku wybuchł pożar w gospodarstwie owego niedowiarka. Spaliło mu się wszystko: dom, stajnie i stodoła z nagromadzonym tam zbożem. Było to bowiem bezpośrednio po żniwach. W jednej chwili stał się ten dość zamożny gospodarz nędzarzem. Gdy Brat Alojzy dowiedział się o tym nieszczęściu, wioząc furę snopków z kwesty, kazał furmanowi skręcić na podwórze owego pogorzelca i zrzuciwszy tam wszystko z wozu, pojechał z powrotem kwestować, by na próżno nie wracać do klasztoru. Pogorzelec zaś, wzruszony tym postępkiem kwestarza, nie miał dość słów podzięki i podziwu dla takiego bezinteresownego miłosierdzia. Ten gest Brata Alojzego wywarł na nim taki skutek, że z niedowiarka stał się praktykującym i gorliwym katolikiem i zawsze potem serdecznie witał swego niespodziewanego dobroczyńcę. Rzecz nadzwyczajna, jak wielu ludzi znał Alojzeczek w tych wioskach, w których rokrocznie kwestował. Znał prawie każdego nie tyle z nazwiska, ile z braków i niedostatków.

Wiózł kiedyś — zeznaje br. Florenty Mazurkiewicz — drzewo na opał dla klasztoru. Nie wiadomo, czy je kupił, czy wyprosił u zamożniejszych dobrodziejów, dość na tym, że gdy przejeżdżał przez pewną ubogą wieś, to raz po raz prosił furmana, by przystanął. „Tu mieszka taki biedny, ma kilkoro drobnych dziatek, dajmy mu jedną kupeczkę drzewa" — mawiał do furmana. Schodził potem z wozu, ściągał z niego duże polano i sam wlókł je pod dom ubogiego. Gdy mieszkanie było zamknięte, zostawiał szczapę pod drzwiami i jechał dalej. W ten sposób obdarowując ubogich przywiózł do klasztoru tylko pół fury opału. Ale już była w tym jego głowa, by „klasztoreczkowi" nigdy drzewa
nie zabrakło.

Podobne wypadki, jak te przytoczone, charakteryzują całego Alojzeczka. Toteż nic dziwnego, że zyskiwał sobie przez to serca nie tylko biedniejszych, ale i wszystkich, którzy go
znali.
Przybywszy raz do pewnej parafii koło Zakliczyna nad Dunajcem, Brat Alojzy zgłosił się do miejscowego proboszcza, prosząc go według zwyczaju o nocleg. Proboszcz odbywał po swojej parafii kolędę w tym czasie — był to styczeń i miał pewne kłopoty z parafianami, niektórzy bowiem żyli nie po katolicku i byli jego zaciętymi wrogami. Ponieważ uważał Alojzeczka za świętą duszę, więc zaczął go, trochę onieśmielony, prosić, by obszedł parafię z kolędą w jego imieniu i by mógł tę przykrą sprawę po Bożemu z parafianami załatwić. Alojzeczek zgodził się i już na drugi dzień, pomodliwszy się gorąco w czasie mszy św., poszedł z kolędą na wieś, a tak umiejętnie i delikatnie poruszał sumienia skłóconych parafian, że jeszcze tego samego wieczora przyszli do proboszcza i przeprosili go za zniewagi. Wkrótce potem naprawili dane przez siebie zgorszenie i odtąd zaczęło się w tej wiosce prawdziwie religijne i katolickie życie.

Dał się też Brat Alojzy poznać na kweście i ze strony swej głębokiej pokory. Jako przykład posłuży tu następujące zdarzenie. Przyszedł raz Alojzeczek do pewnego ziemianina — kolatora, prosząc w Imię Boże o ofiarkę dla klasztorku. Dziedzic, będący wtedy nie w humorze, zbeształ go okrutnie, a na zakonników wymyślał od próżniaków i leniuchów, i w końcu z niczym go odprawił. Gdy Brat Alojzy zjawił się wieczorem na nocleg u miejscowego proboszcza, ten zapytał się:
— A byliście, Bracie Alojzeczku, u naszego kolatora? Ofiarował wam też co?
— Na razie nie dał nic, ale to dobry pan i gospodarz —
odpowiedział kwestarz.
Na drugi dzień spotkał się dziedzic z proboszczem i w trakcie rozmowy zagadnął:
— Nocował u księdza proboszcza Brat Alojzy?
— Tak, nocował — odrzekł ksiądz.
— No, to pewnie mnie porządnie obmówił, bo mu nie tylko
nic nie dałem, alem go jeszcze zwymyślał i wyrzucił za drzwi.
— Owszem, bardzo dobrze się o panu kolatorze wyrażał.
Powiedział, że to dobry i gospodarny pan.
— Tak?! — zdziwił się ziemianin. — No, to muszę kazać
go zawołać do siebie.
Brat Alojzy, wezwany do opryskliwego dziedzica, otrzymał wtedy hojną ofiarę na klasztor.
Dodać trzeba, że Alojzeczk nigdy ani cienia krytyki nie wyrażał względem tych, którzy odmawiali mu jałmużny, lecz ich usprawiedliwiał. Zwykle mawiał: „Dobry człowiek, tylko nie ma co dać" .

Obok pokory i miłości ku bliźnim Brat Alojzy odznaczał się także dziecięcą ufnością w Opatrzność Bożą.
Takie dziecięce zaufanie w Boga u swych braci ma na myśli św. Franciszek z Asyżu, gdy w Regule powiada: „Bracia... z ufnością, nie wstydząc się, niech proszą o jałmużnę, bo Pan dla nas stał się ubogim na tym świecie" (Rozdz. 6, 2-3).
Brat Alojzy zgodnie postępował według wskazań św. Patriarchy przez długie lata swego urzędu kwestarskiego. Pewnie, że troska o utrzymanie zakonników spoczywała głównie na przełożonych, a poszczególni ojcowie i bracia swoją pracą przyczyniali się do zaopatrzenia klasztoru, ale to nie zawsze wystarczało. Trzeba było uzupełnić utrzymanie nieraz bardzo licznego nowicjatu przez zbieranie jałmużny w naturze. Otóż przełożeni zdali troskę o kwestę w zupełności na Brata Alojzego. Alojzeczek zaś czuł dobrze na sobie ten ciężar odpowiedzialności za swój urząd i troszczył się ustawicznie, by jego aniołeczki — nowicjusze nie chodzili głodni. Wielkiej też ufności w Bogu trzeba było, gdy lata niektóre wypadły nieurodzajne, gdy deszcze lub posucha niszczyły plony, gdy czasem ubogi lud sam musiał z powodu nieurodzajów cierpieć niedostatek. Kwestowanie wówczas było bardzo ciężkie i trudne. Brat Alojzy zawsze podołał swemu zadaniu, gdyż nigdy nie pokładał ufności w sobie, w swojej przedsiębiorczości czy roztropności, nie liczył nigdy na swoją popularność wśród ludzi, ale ustawicznie we wszystkim polecał się Bogu. Przed wyruszeniem na kwestę prosił braci i nowicjuszy o modlitwę, by mu Bóg pobłogosławił w zbieraniu jałmużny, sam modlił się ciągle za dobrodziejów klasztoru i innych zakonników zachęcał do modlitwy za nich.

Jak dalece Brat Alojzy polecał Bogu choćby najdrobniejsze sprawy, z jak prawdziwą, dziecięcą ufnością odnosił się do Boga, świadczyć może fakt, który przytoczymy.
Klasztor wielicki otrzymał pewnego razu z Puszczy Niepołomickiej jako deputat kilka sągów drzewa do pieca chlebowego. Potrzebna więc była większa ilość furmanek, żeby zwieźć to drzewo do klasztoru. W celu więc „ukwestowania" tych wozów wybrał się Brat Alojzy ze współbratem na wieś pod Niepołomice. Po drodze rzekł Alojzeczek do socjusza: „Kochany bracie, zmówmy sobie koroneczkę, żebyśmy znaleźli te fureczki". Po wspólnym odmówieniu pacierzy rozeszli się w ten sposób, że Brat Alojzy poszedł na jeden koniec wsi, a jego towarzysz na drugi. Mieli się potem zejść mniej więcej w środku wioski. Gdy się powtórnie spotkali i obliczyli razem, ilu gospodarzy obiecało im przyjechać z pomocą, przekonali się, że uprosili więcej furmanek, niż było potrzeba. Wtedy stroskany Alojzeczek odezwał się do towarzyszącego mu brata: „Co teraz zrobimy?" A po chwili namysłu dodał: „Zmówmy sobie, kochany bracie, koroneczkę, by się nie pogniewali na nas". Okazało się potem, że tyle furmanek przyjechało, ile w sam raz było potrzeba, bo kilku gospodarzy skutkiem jakiejś przeszkody w ogóle się nie stawiło. Tak każdą sprawę Brat Alojzy polecał Bogu w swych pacierzach. Modlitwa, jak ta złota nić, przewijała się nieprzerwanie w każdym dniu i każdej godziny przez pokutnicze życie kwestarza Alojzeczka.

Często Brat Alojzy jeździł na kwestę sam, bez brata socjusza, a do pomocy brał wiejskich chłopaków, którzy chętnie wybierali się w taką podróż, pełną wrażeń i przygód. Wówczas Braciszek troszczył się o swych młodocianych pomocników jak rodzona matka, dbał nie tylko o to, by nie chodzili zgłodniali, ale pamiętał i o ich duszy. Zdawał sobie dobrze sprawę z tego, że w danej chwili zastępował im rodziców, czuł odpowiedzialność za ich zachowanie się i korzystał z każdej sposobności, by przyczynić się do ich dobrego wychowania. Najlepiej oddajmy tu głos pracownikowi Żupy Solnej w Wieliczce, Mieczysławowi Jaworskiemu z Bogucic, który snuje następujące wspomnienia o Alojzeczku.

— „Około r. 1920 jako uczeń szkoły powszechnej w Wieliczce, w wieku 12 lat, chcąc zarobić na zakup książek i przyborów szkolnych, pomagałem Bratu Alojzemu w kwestach zakonnych, które odbywał ówcześnie w okolicach Wieliczki. Jeśli tylko dopisywała pogoda, jeździłem z Bratem Alojzym prawie codziennie. Zwyczajnie wyjeżdżało się z klasztoru bardzo wczesnym rankiem, a wracało się późnym wieczorem. Brat Alojzy Kosiba był mi znany jako pogodny zakonnik, dbał też o nasze zachowanie się w czasie wspólnej kwesty. Na wyjazd zabierał ze sobą potrzebny ekwipunek podróżny, troszcząc się, byśmy nie byli w drodze głodni. Jeżeli czasem zdarzyło się, że w podróży zabrakło pożywienia, to wtedy chętnie nabywał je w napotkanym przygodnie sklepie i obdzielał nim każdego z nas.

Pewnego razu podczas wyjazdu na kwestę napotkaliśmy piękny łan maku w okolicy Sierczy. Jadący z nami mój kolega złakomił się na ten mak i zemknął z wozu bez wiedzy Brata Alojzego. Gdy po chwili jazdy Braciszek odwrócił głowę i zauważył, że kolegi nie było, zapytał się słowami: « Gdzie masz aniołka? » Nazwa ta oznaczała każdego z nas, kto z Bratem obcował. Odpowiedziałem, że kolega chwilowo zszedł z wozu. «To chwileczkę zaczekamy » — rzekł Alojzeczek. Niedługo kolega wrócił do wozu, mając w zanadrzu kilka pałek maku. W nagrodę za to otrzymał od Brata chłostę parasolem, przy czym Alojzeczek zaznaczył, że wobec tego teraz pod każdą górę już nie będziemy jechać na wozie, tylko za pokutę będziemy schodzić z wozu razem z nim — z Bratem — i będziemy razem odmawiać « Zdrowaśki ». To, co powiedział, było dotrzymane i wypełnione".

Trzeba wiedzieć, że Brat Alojzy miał wówczas 65 lat, więc nie lekko mu było iść pod górę, a jednak chciał pokutować i za cudze przewinienia.
Wspomnieliśmy już, że Brat Alojzy, obracając się wśród ludzi podczas kwestowania, stawał się dla nich prawdziwym misjonarzem-apostołem. W jaki zaś sposób uprawiał to swoje apostolstwo, pisze o tym Tomasz Duran, długoletni jego towarzysz kwestarski .
„Kwesta była dla Brata Alojzego przedmiotem szczególniejszej troski. Kierując się uczuciem litości dla biednych, starał się o uzbieranie jak największej ilości darowizn, aby móc potem jak najwięcej rozdawać pomiędzy ubogich, którym bardzo współczuł. Kiedy otrzymał jakieś większe ilości darów pewnego gatunku, np. wyrobów z mięsa, pieczywa albo większą ilość drewna z jakiegoś bogatszego domu, a stwierdziwszy że gdzieś jest bieda i nędza, wtedy obdarowywał biedniejszych ludzi tym, co otrzymał, tak że niejednokrotnie w czasie swej kwestarskiej wędrówki dużo z tych otrzymywanych darów „zgubił" po drodze na rzecz ubogich, którzy zazwyczaj oczekiwali już na jego przybycie. Obowiązkowi zakonnemu jednak się nie sprzeniewierzał, bo i do klasztoru przywoził tyle, ile było potrzeba. Brat Alojzy prosił, by takich uczynków jego nie rozgłaszano, kierował się bowiem zasadą czynienia dobrze bez rozgłosu, w myśl wskazania ewangelicznego, aby nie wiedziała lewica, co czyni prawica, a także, kierując się zasadą Reguły, powtarzał głośno słowa ewangeliczne: „Darmoście wzięli, darmo dawajcie, nigdy zapłaty nie żądajcie" .

Przy wejściu do domów dobrodziejów badał, jaki był stan ich pobożności, zwracał uwagę nawet i na takie szczegóły kultu religijnego, jak kropielniczki przy drzwiach domów, w których nieraz zamiast wody święconej znajdował popiół z papierosów i odpadki, co sam usuwał. Przy każdej obecności na plebaniach i we dworach uczył katechizmu i egzaminował, zwłaszcza służących, a także dzieci właścicieli ziemskich. Z obawy przed surową katechizacją ludzie, nie znający należycie katechizmu, ze wstydu uciekali przed Br. Alojzym. Zdarzało się, że gdy ktoś ze służby nie umiał katechizmu, wtedy Br. Alojzy żartobliwie bił go paskiem. W niektórych wsiach w okolicy Limanowej i w ogóle wszędzie, gdzie Brat Alojzy przebywał, był bardzo mile widziany i życzliwie przyjmowany czy we dworach, czy na plebaniach. Ci, których Br. Alojzy odwiedzał i którzy byli przyzwyczajeni do jego osoby i do jego świątobliwości, nie mogli się bez niego obejść i z pobożną tęsknotą wyczekiwali jego ponownego przyjścia. Gdy był gdziekolwiek na plebanii przyjęty obiadem, to zaraz po obiedzie szedł dol kościoła i tam z ludźmi odmawiał różaniec i pacierze, a także śpiewał pobożne pieśni".

Czasem rozdawał dzieciom obrazki święte, a dorosłym pisma katolickie, jak: „Posłaniec św. Antoniego", „Głos Ziemi Świętej", „Rycerz Niepokalanej", „Posłaniec Serca Jezusowego" czy „Przewodnik Katolicki". Zwracał przy tym uwagę, jakie są ciekawe i wartościowe artykuły religijne i że można je| zawsze z pożytkiem przeczytać. Darowując takie pisemko czy obrazek — wspomina brat Jacek — najpierw ze czcią je całował.
W ciągu tych 60 lat, w jakich przebywał w klasztorze wielickim, Brat Alojzy przemierzył setki razy okolice Wieliczki. Trzy pokolenia znały go w tym rejonie, w którym kwestował, i co roku witano go z równą radością, gdy zjawił się w danej miejscowości.
W tym swoim 60-letnim zawodzie kwestarskim przeszedł taki szmat drogi, że chyba mógłby obejść całą kulę ziemską wokoło, a wędrował bez względu na pory roku, stan temperatury czy pogody, stale rozmodlony, uśmiechnięty, niestrudzony kwestarz. Nigdy nie skarżył się i nie okazywał niezadowolenia z powodu trudów i przykrości, zaznanych w swoim stanie, ale wszystko potrafił znieść w cichości serca i w duchu pokuty. Takie usposobienie mają tylko dusze głęboko urobione i uświęcone, pozostające zawsze w nierozerwalnej łączności z Bogiem.
Takim był Brat Alojzy, ten prawdziwy kwestarz-dobrodziej.