Braciszek na kwesteczce

Ojciec Święty potwierdził heroiczność cnót br. Alojzego Kosiby. Skromnego franciszkanina dzieli już tylko krok od zostania błogosławionym. Czym zasłużył sobie na to wyróżnienie?

Ta decyzja świetnie wpisuje się w nauczanie papieża Franciszka, który podkreśla, że mamy być dla innych, a szczególnie dla tych najbardziej potrzebujących. Obchodzimy Rok św. Brata Alberta, a br. Alojzy podobnie jak on niósł pomoc najuboższym - mówi GN o. Jacek Biegajło, proboszcz parafii pw. św. Franciszka z Asyżu w Wieliczce. To właśnie tutaj kilkadziesiąt lat swojego życia spędził zakonnik nazywany świętym jałmużnikiem i apostołem dobroci. Ten prosty zakonnik, prowadzący zwykłe klasztorne życie, miał w sobie coś niesamowitego: emanował ogromną miłością do całego otoczenia. - Nigdy nie powiedział nikomu złego słowa, chociaż zdarzali się ludzie, którzy byli mu bardzo nieprzychylni - mówi o. Biegajło. Życie br. Alojzego wypełnione było okresami kilkutygodniowego męczącego kwestowania dla zakonu i dla ubogich oraz chwilami spędzonymi w klasztorze, gdzie potrafił klęczeć przed Najświętszym Sakramentem nawet przez czterdzieści godzin.

Szewc potrzebny od zaraz

Piotr Kosiba urodził się 29 czerwca 1855 r. w Libuszy. Tego samego dnia został ochrzczony, zgodnie ze zwyczajem otrzymując imię patrona dnia. Kiedy miał dwa lata, zmarła mu matka, pozostawiając go z ojcem i dwojgiem rodzeństwa. Tata zdecydował się na drugie małżeństwo.

Mały Piotr uczęszczał do szkoły parafialnej w rodzinnej miejscowości, a kiedy podrósł, wyjechał do Biecza, gdzie rozpoczął naukę zawodu szewca. Ojcu bardzo zależało na tym, żeby syn miał dobrą pracę, dlatego nie szczędził pieniędzy na jego edukację. Ucząc się na czeladnika, Piotr Kosiba nawiązał kontakt z franciszkanami. W miejscowym klasztorze często się spowiadał, służył do Mszy św., uważnie przypatrując się życiu zakonników. Z biegiem czasu tak bardzo przesiąkł ich duchowością, że zapragnął stać się jednym z nich. Zrealizował swoje marzenie w 1878 r., kiedy po dwuletniej praktyce zawodowej poprosił o przyjęcie do Zakonu Braci Mniejszych Reformatów. Franciszkanie, wskazując klasztor w Jarosławiu, bez cienia wątpliwości zaprosili go do siebie. Od pierwszych dni spędzonych w zgromadzeniu Piotr z pokorą i zapałem wchodził w codzienne obowiązki. Przełożeni, widząc autentyczne powołanie 23-latka, już kilka miesięcy później dopuścili go do obłóczyn. Uroczystość odbyła się w dzień liturgicznego wspomnienia św. Alojzego Gonzagi i Piotr przyjął jego imię.

Wkrótce umiejętności zdobyte w Bieczu zadecydowały o przeniesieniu młodego zakonnika do Wieliczki, klasztor pilnie potrzebował bowiem szewca. Ojciec Syrach Janicki w swojej książce "Sługa Boży brat Alojzy Kosiba OFM" cytuje zapiski prowincjała o. Konstantego Pacholika, który był wówczas przełożonym br. Kosiby: "Do Wieliczki wysłałem wiadomość, że tam br. Alojzego przeznaczam; żeby nowicjat uporządzić, gdyż nowicjusze niebawem przybędą". Wstępując do nowicjatu, zakonnik poza wykonywaniem zwyczajnych obowiązków naprawiał buty i robił paski dla współbraci. Wspólnie z br. markiem Lichoniem wyjeżdżał także na kwesty, które wkrótce miały stać się jego głównym zajęciem. W 1880 r. złożył profesję, czyli śluby, na Regułę św. Franciszka i przeniósł się do konwentu.

Zbieracz jałmużny

"Na kwesteczkę jadę, prędko się mnie nie spodziewajcie!" - mówi, wsiadając na wóz, br. Kosiba. Ci, którzy go znali, potwierdzają, że rzeczywiście bardzo lubił używać żartobliwych zdrobnień. Jednak przygotowując się do kwesty, zawsze poważniał: uczestniczył we Mszy św., przyjmował Komunię. Kiedy wyjeżdżał, zaraz za klasztorną bramą zakładał na głowę kaptur i zaczynał odmawiać Różaniec.

Tradycja proszenia o jałmużnę w zakonie franciszkanów sięga czasów jego założyciela. Bracia mogą ją zbierać, kiedy brakuje im środków do życia. Konwent wielicki wraz z nowicjatem nie mógł funkcjonować bez pomocy z zewnątrz, dlatego od początku swojego istnienia przebywali w nim bracia zajmujący się kwestowaniem. Wyznaczony przez kapitułę prowincjalną obszar, na którym zbierano jałmużnę, nazywano dystryktem. W przypadku Wieliczki oprócz okolicznych miejscowości należały do niego także tak odległe miasta jak Nowy Targ (80 km) i Zakopane (100 km). Br. Alojzy oraz wspomniany br. Lichoń jeździli tam wozami, a krótsze odległości pokonywali pieszo. Podróże, podczas których jak włóczędzy prosili przypadkowych ludzi o nocleg, zabierały im dużo czasu, ale dzięki nim zakon mógł przetrwać. Br. Zefiryn Pyzik tak wspomina świąteczne kwesty obydwu zakonników: "Po św. Katarzynie wyjeżdżali z opłatkami w dalsze okolice: jeden na zachód, drugi na wschód; roznosili je przeważnie po dworach i księżach, i wracali dopiero przed samymi świętami Bożego Narodzenia. (...) Za opłatki otrzymywano zboże, pieniądze, jaja i inne wiktuały".

W 1916 r. br. Lichoń zmarł, a br. Kosiba został głównym kwestarzem klasztoru, w schematyzmach prowincji określanym mianem "collector eleemosinae" (zbieracz jałmużny). Był bardzo skuteczny w tym, co robił, ale nie myślał tylko o zebraniu jak największej ilości darów dla współbraci. Spisano wiele świadectw potwierdzających jego wrażliwość na ludzką biedę. Tak wspominał jego postawę Tomasz Duran: "Odwiedzając po kweście różne domy, stwierdził, że gdzieś jest bieda i nędza, wtedy obdarował biedniejszych ludzi tym, co otrzymał, tak że niejednokrotnie w czasie swej kwestarskiej wędrówki dużo z otrzymanych darów "zgubił" po drodze na rzecz ubogich". Ojciec Jacek Biegajło podkreśla jednak, że dużo ważniejsze od świadczenia pomocy materialnej było wsparcie duchowe, którego br. Alojzy udzielał napotkanym na swojej drodze ludziom. - Swoją cichością, pokorą, postawą ewangeliczną przyciągał ich do Kościoła. Dzięki niemu wiele osób się nawróciło - tłumaczy zakonnik.

Franciszkanin w sieci

"Brat Alojzy do końca życia chodził po kweście. Na kweście też przeziębił się i dostał zapalenia oskrzeli. Miał wysoką temperaturę" - wspominał br. Placyd Czernek. Pod koniec 1938 r. br. Kosiba niespodziewanie zawrócił z drogi do Niegowici i natychmiast przekazał swoim przełożonym krótką wiadomość: "Będę umierał i chcę umrzeć w klasztorze". Stan zdrowia zakonnika rzeczywiście pogarszał się z dnia na dzień. Ostatnie dni swojego życia spędził w łóżku. Nie mógł jeść, prosił, żeby jego posiłki zanoszono biednym, czekającym przy klasztornej furcie. Zanim zmarł, wyspowiadał się, przyjął sakrament chorych i Wiatyk. Odszedł 4 stycznia 1939 r. Jego ostatnie chwile opisał br. Jacek Krauze; "Gdy zauważyłem już gasnące życia Sługi Bożego, zadzwoniłem w dzwonek w refektarzu, na co zeszli się prawie wszyscy zakonnicy i rozpoczęli modlitwy za konającego".

Pogrzeb był bardzo uroczysty, zakonnika pochowano na cmentarzu przy klasztorze. - Przy jego doczesnych szczątkach w drugi czwartek każdego miesiąca po Mszy św. modlimy się o jego beatyfikację, a także odczytujemy prośby i podziękowania za łaski uzyskane przez jego wstawiennictwo - mówi o. Biegajło. Zakonnik wyjaśnia, że coraz więcej osób w modlitwie zwraca się do br. Alojzego Kosiby. Niektórzy proszą o nią franciszkanów, kontaktując się z nimi przez stronę internetową www.bratalojzy.com.pl. Tą drogą spływają do klasztoru prośby z całego świata. Nie brakuje ludzi, którzy poczuli moc modlitwy za wstawiennictwem br. Alojzego. - Odwiedziło mnie małżeństwo z małą dziewczynką. Powiedzieli, że ich dziecko przyszło na świat dzięki br. Kosibie - opowiada o. Biegajło. Para długo nie mogła mieć potomstwa. Za namową znajomego księdza zaczęła odmawiać nowennę za wstawiennictwem br. Alojzego. Skutek był niemal natychmiastowy. - Takich historii jest bardzo dużo. Listownie i mailowo dobierają do nas różne świadectwa - dodaje franciszkanin.

Żeby br. Alojzy Kosiba mógł zostać beatyfikowany, potrzeba jeszcze udokumentowanego cudu. Ojciec Biegajło uważa, że są na to duże szanse. Zakonnik przytacza świadectwo pewnej kobiety z Ambergu, która z powodu ciężkiej choroby przez szesnaście lat nie wychodziła w łóżka. Modląc się za wstawiennictwem polskiego franciszkanina, została cudownie uzdrowiona. - Odpowiednie dokumenty zostały już złożone u biskupa miejsca. Wkrótce zostaną wysłane do Watykanu, a proces beatyfikacyjny przyspieszy - tłumaczy zakonnik. Proboszcz wielickiej parafii uważa, że w przyszłości br. Alojzy mógłby został opiekunem ubogich i dzieci, którym zawsze poświęcał dużo uwagi. Franciszkanie są przekonani, że br. Kosiba powinien być patronem wszystkich osób, które mieszkając w klasztorach, zdecydowały się poświęcić cały swój czas Bogu. - Cechowało go nadzwyczajne posłuszeństwo, dlatego pozostaje dla nas wzorem życia zakonnego - podsumowuje o. Biegajło.

za: Maciej Kalbarczyk, Braciszek na kwesteczce, w: Gość Niedzielny nr 29/2017, s. 28-29.