Wspomnienia: br. B. Ranosz, salwatorianin

Zakonnik bez zarzutu

Jestem bratem zakonnym ze Zgromadzenia Księży Salwatorianów z Trzebini. Nie tak dawno byłem w Wieliczce w sprawie Brata Alojzego. Byłem też w moich stronach na Podhalu, w Dobrej i Jurkowie, ponieważ tam Brat Alojzy często kwestował. Do dziś żyje jeszcze wielu ludzi, którzy go znali i mieli z nim kontakt. Byłem też w tej sprawie u Księdza Dziekana Edwarda Wojtusiaka w Dobrej. (...) Ks. Dr E. Wojtusiak osobiście go nie znał bliżej, ale dużo o nim słyszał od ludzi starszych (...). Byłem również u Ks. Kanonika Jana Jagiełki w Jurkowie (...). Ks. Kanonik Jagiełka znał go osobiście, Brat Alojzy często u niego na plebanii nocował. Cenił go juko zakonnika wzorowego i mówi, że jak długo znał Brata Alojzego, nie zauważył u niego żadnej rażącej wady. Ks. Kanonik w trzech wypadkach zwracał się do Brata Alojzego o zdrowie i został wysłuchany — jest więc jego wielbicielem (...).
Byłem też u kilku osób starszych w Dobrej, gdzie Brat Alojzy gościł. Wszyscy jedno twierdzą : Brat Alojzy był zakonnikiem bez zarzutu, bardzo oddanym zakonowi; trudził się kwestą na Podhalu, aby tylko coś dla klasztoru ukwestować. Ustawicznie się modlił, ludzi starszych bardzo szanował, dzieci kochał. W domu, gdzie przebywał, pytał dzieci katechizmu, mówił z nimi paciorek. Przede wszystkim bardzo cenił i kochał biednych. Ludzie w Jurkowie i Dobrej bardzo cenili Brata Alojzego. Gdy go dłuższy czas nie było, dopytywali się, kiedy przyjdzie. Zazwyczaj przybywał zimą, od połowy stycznia. Był nieraz miesiąc i dłużej, aż przeszedł wszystkie okoliczne wioski. Zawsze przywoził pamiątki, podarunki do kościołów, choćby drobne, na przykład kropidełko czy kropielniczkę, pasek do alby (cingulum), ludziom zaś zioła lecznicze, obrazki, krzyżyki, różańce; pisywał do tych ludzi na święta. Gdy wracał z kwesty, to najpierw kierował się do kościoła, gdzie godzinami modlił się. Modlił się za ludzi, bo wielu prosiło o modlitwy. Mówiono, że gdy Brat Alojzy modli się za nich i wśród nich kwestuje, to ich omija grad i burze i mają lepsze urodzaje i zbiory. Bardzo też lubił służyć do mszy św. Nie patrzył, czy są ministranci, zawsze klękał między nimi i pokornie usługiwał, zawsze z wielkim zbudowaniem dla wszystkich. Były wypadki, że godził skłóconych ludzi, sąsiadów. Chodził prosić, by sobie darowano urazy i często zgoda wracała do osiedla. Kapłanów zawsze wysoko cenił.
W Dobrej był dziedzic, właściciel lasów i dwu tartaków — inż. Fryderyk Pordes, wyznania mojżeszowego. On bardzo cenił Brata Alojzego, obdarowywał go wagonem drewna dla klasztoru. Ten człowiek przyjął z całą rodziną Chrzest św.; może to zasługa Brata Alojzego. Z rodziny Pordesów nikt już nie żyje.
W wolnym czasie Brat Alojzy przebywał na plebanii. Ludzi w parafii poza kwestą nie odwiedzał. Jak miło było widzieć go, gdy po przyjęciu Komunii św. zaszywał się w kącik kościoła i tam długo się modlił, płakał pochylony do ziemi. Wzruszał tym ludzi, nawet obojętnych dla wiary. Wracając z kościoła głośno śpiewał „Magnificat" i był wesoły jak dziecko.
Jednej rodzinie, gdzie umierały dzieci, powiedział, by się nie martwili, że następne dziecko, syn, będzie żyło — i tak się stało. Gospodarze ci mówili potem, że są to dzieci wymodlone przez Brata Alojzego. W innej rodzinie, gdzie zostało siedmioro sierot po śmierci młodo zmarłej matki, będąc po kweście zostawił dzieciom na buciki. Było to w 1928 r. (...)
Ja osobiście znałem go i stykałem się z nim do 28 roku życia, gdyż co roku bywał w Dobrej. Pamiętam, żeśmy go w domu z radością wyglądali. Egzaminował nas z katechizmu.
Gdy go matka chciała ugościć, zawsze tylko prosił o to samo, cośmy jedli — wiejski razowy chleb, zacierka z mąki. On to lubił i był zadowolony. Dużo nam opowiadał o św. Franciszku. Później, kiedy prowadziliśmy Stowarzyszenie Młodzieży Ka¬tolickiej, gdzieś w latach 1925, Brat Alojzy brał z nami udział w zebraniach. Starsi gospodarze zapraszali go na zebrania Rady Gminnej, cenili go i mieli zaufanie do jego wypowiedzi, liczono się z jego sądem w sprawach społecznych.
Dzisiaj, gdy mam już 60 lat życia, a zakonnego 32 lata, na wspomnienie Brata Alojzego, na wspomnienie jego życia i pokory, zawstydzam się, gdyż jak mi daleko do tej jego postawy. Zachęcam się jego przykładem, jego darem modlitwy. Z kim tylko rozmawiałem o Bracie Alojzym — w Dobrej czy Jurkowie, — wszyscy twierdzą, że był to dobry, bez zarzutu zakonnik. Nawet najbardziej obojętni dla wiary i Kościoła ludzie mieli szacunek dla niego (...).

br. Blażej Ranosz, salwatorianin

Trzebinia, 23 11965 r.